Urlop
w Świnoujściu, spędzany przez jednego z nas, stał się okazją do
spotkania z kolejnym byłym zawodnikiem naszego Klubu.
Robert
Prokopowicz to rozpoznawalna postać w Szczecinie. Jak sam podkreśla,
do dziś bywa podpytywany przez tamtejszych kibiców o kulisy
legendarnego spotkania z włoską Veroną, czy rywalizację o tytuł
mistrza Polski w sezonie 1986/87.
Pozyskanie
gracza z tak bogatym piłkarskim CV znamionowało ówczesne
możliwości działaczy i ambicje noworudzkiego Piasta.
Dlaczego
zatem edycja 1988/89 zakończyła się rozczarowaniem dla piłkarskiej
Nowej Rudy?
Jak
rozmówca Sebastiana wspomina okres spędzony w naszym urokliwym
miasteczku?
Zapraszamy
do pierwszego w Nowym Roku wywiadu umieszczonego na naszej stronie.
Miłej
lektury !
Sebastian
Piątkowski : - Zaczniemy niestandardowo.
Od
początku istnienia naszej fejsbukowej strony regularnie ją Pan
odwiedza. Czasem wymieniamy uwagi w prywatnych wiadomościach. Z
zainteresowaniem odebrał Pan również kilka zdjęć Nowej Rudy,
które umieściłem na swym profilu. Wnioskuję więc, że
miło wspomina Pan czas spędzony w naszym mieście?
I
dziękuję oczywiście w imieniu swoim i Michała za miłe słowa
dotyczące naszej pracy.
Robert
Prokopowicz : - To wszystko prawda.
Śledzę
Panów stronę i trzymam kciuki za wydanie książki. Z sentymentem
wspominam noworudzki okres kariery.
Żałuję
jedynie, że kontuzja nie pozwoliła mi na zaprezentowanie pełni
możliwości. Także wynik sportowy był daleki od oczekiwanego,
spadliśmy przecież do III ligi. Do dziś ciężko mi racjonalnie
wytłumaczyć tę degradację, mieliśmy bowiem w składzie kilku
naprawdę wysokiej klasy zawodników.
-
Sezon 1988/89 zakończył się dla sympatyków futbolu w Nowej
Rudzie trudną do zdefiniowania katastrofą. Zanim jednak skupimy się
na Pańskich wspomnieniach związanych z Piastem, zatrzymajmy się
przy szczecińskiej Pogoni. Zapisał Pan w tym klubie przyzwoitą
kartę.
-
Fakt, zdobyłem kilka bramek w Ekstraklasie , a w sezonie 1986/87
rywalizowaliśmy z zabrzańskim Górnikiem o tytuł mistrza Polski.
(Nasz rozmówca z czasów gry w Pogoni Szczecin)
-
Był Pan również w składzie w meczu z Veroną rozgrywanym w
ramach Pucharu UEFA w sezonie 1987/88.
-
To prawda, mecz w Szczecinie obserwowałem z perspektywy ławki
rezerwowych. Było to spore wydarzenie, na stadionie przy ulicy
Twardowskiego pojawiło się mnóstwo kibiców z Włoch, którzy
dodali kolorytu smutnej rzeczywistości tamtych czasów.
Był
to dobry okres dla " Portowców ", nie zapominajmy
przecież, że trzy lata wcześniej, również w Pucharze UEFA,
potykaliśmy się z niemieckim 1.FC Köln.
Szkoda,
że nie udało nam się wywalczyć tytułu mistrza Polski. Obiektywne
jednak patrząc, Górnik Zabrze znajdował się poza zasięgiem
ligowej stawki. Jednym z podstawowych zawodników tamtego zespołu -
Ryszard Komornicki, pochodzi z nieodległego od Nowej Rudy Stronia
Śląskiego.
-
To prawda. Przeglądając archiwalne materiały i składy sprzed lat
trzydziestu dochodzę do wniosku, że o miejsce w składzie Pogoni
nie było łatwo.
Nazwiska,
z którymi przyszło Panu rywalizować o miejsce w wyjściowej "
jedenastce " znane są kibicom piłki nożnej nie tylko na
Pomorzu.
Byli
więc Markowie - Leśniak i Ostrowski.
Oprócz
nich, między innymi : Jerzy Hawrylewicz, Adam Benesz czy Krzysztof
Urbanowicz.
Naprawdę
silny zespół.
-
Silnym punktem zespołu był też bramkarz Marek Szczech. Niestety,
kilku z wymienionych przez Pana zawodników nie ma już wśród
nas...
-
Na przykład Jerzego Hawrylewicza.
-
Niestety, nie tylko jego. Ogromnym ciosem dla tutejszego środowiska
była wiadomość o śmierci Marka Ostrowskiego. Był on przecież
podstawowym piłkarzem kadry Antoniego Piechniczka, która w 1986
roku występowała podczas Mistrzostw Świata w Meksyku.
(Zawodnicy Portowców podczas turnieju ku pamięci Jerzego Hawrylewicza)
-
Marek Ostrowski zaprezentował się również publiczności w Nowej
Rudzie. W ramach meczu o Puchar Polski , w dniu 7 października 1987
roku Piast podejmował właśnie zespół Pogoni. Była to IV runda
tych rozgrywek. Czy pamięta Pan strzelców bramek w wygranym przez
szczecinian meczu?
-
Zwyciężyliśmy 2-0. Bramki zdobyli : Marek Ostrowski po strzale z
rzutu wolnego oraz Kazimierz Sokołowski.
Także
Kazimierz należał do silnych punktów Pogoni, był lepszym
piłkarzem niż jego brat, Jerzy.
Jurek,
jak wiadomo, trafił do Piasta trochę szybciej ode mnie. Stało się
tak po zakończeniu kariery przez kapitana Waszego zespołu, Ryszarda
Rosiaka.
-
I to właśnie " Sokół " zarekomendował Pana trenerom
Piasta ?
-
Tak właśnie się stało. Szukano napastnika, który wzmocniłby
konkurencję w pierwszej linii i po sugestiach Jurka zdecydowano się
na podjęcie rozmów ze mną.
-
Transfer do Nowej Rudy traktował Pan w kategoriach szansy na
regularną grę? Czy może pojawiły się myśli o zesłaniu na drugi
koniec Polski do nieznane szerzej klubu?
-
Absolutnie nie podchodziłem do zmian klubowych w ten sposób.
Śledziłem przecież wyniki różnych klas rozgrywkowych, w tym
oczywiście drugiej ligi.
Nie
było wprawdzie internetu i dostęp do informacji odbywał się na
nieco innych zasadach, niemniej jednak, doskonale orientowałem się
w piłce ogólnopolskiej.
Obecność
Piasta w meczach o awans do Ekstraklasy nie mogła być dziełem
przypadku. Tego typu osiągnięcia świadczą przecież o klasie
drużyny i mają swoją wymowę. Tak uważałem, gdy będąc jeszcze
piłkarzem Pogoni analizowałem kadrę mego potencjalnego pracodawcy.
Przychodząc do Nowej Rudy tylko utwierdziłem się w swoich
przypuszczeniach.
-
Dlaczego więc sezon 1988/89 zakończył się groteskową degradacją
do III ligi? W tym roku przypada okrągła rocznica tego wydarzenia.
I niestety, chwalić Was nie ma za bardzo za co. Wręcz przeciwnie.
-
Ma Pan oczywiście rację . Jeśli chodzi o mnie - decydując się na
przejście do Piasta chciałem w pewien sposób odbudować swą
karierę i przede wszystkim grać. Cieszyła mnie możliwość
rywalizacji i skonfrontowania umiejętności z Andrzejem
Świerczyńskim i Zbigniewem Sawczukiem.
Początek
miałem udany, bo w debiucie w spotkaniu z Moto Jelczem Oława
zdobyłem bramkę, która zadecydowała o zwycięstwie.
(Bohater meczu!)
Po meczu w
Gdyni, rozegranym tydzień później, trafiłem do "11”
kolejki w Przeglądzie Sportowym. Wszystko zmierzało ku dobremu,
nabierałem coraz większej pewności siebie. Niestety, podczas
jednego z treningów doznałem feralnej kontuzji, która postawiła
pod znakiem zapytania całą moją piłkarską przyszłość.
Zawiedliśmy
jednak jako zespół i spadek z II ligi był ogromnym ciosem dla
całej Nowej Rudy. To nie powinno się zdarzyć.
-
Za chwilę o tym porozmawiamy. Wspominał Pan kiedyś właśnie o
kontuzji. A także o innej, równie przykrej historii jeszcze w
barwach " Dumy Pomorza".
-
W ostatniej kolejce sezonu 1986/87 graliśmy mecz z łódzkim
Widzewem, który o niczym już nie decydował. W pewnym momencie
Kazimierz Przybyś zaatakował mnie w nieprzepisowy sposób. Doznałem
kontuzji kostki. Stopniowo odzyskiwałem sprawność, Piast nie
kupował kota w worku ani kaleki. Czułem się na siłach, by grać w
II lidze, a przejście do Nowej Rudy było szansą.
-
Podejrzewam, że na warunki finansowe również nie mógł Pan
narzekać.
-
Nigdy w życiu. Powiem Panu coś, co być może wywoła zdziwienie,
ale w drugoligowym Piaście zapewniono mi warunku lepsze od tych,
które miałem w Pogoni. Spore wrażenie wywarły na mnie rozmach i
sposób prowadzenia samych negocjacji przez przedstawicieli Piasta.
Szczególnie zaś zapamiętałem dwie osoby, jedną z nich był
prezes klubu i dyrektor kopalni...
-
Ryszard Najsznerski .
-
Tak, teraz sobie przypominam to nazwisko. Niezwykle zaangażowany w
sprawy klubu, wydawało mi się, iż dla tego Pana nie było rzeczy
niemożliwych do załatwienia. Posiadał też spory posłuch.
Przypominam
sobie jeszcze jedną osobę. Gdy zamieszkałem w Nowej Rudzie, na
Osiedlu Piastowskim, często odwiedzał mnie pewien inny związany z
klubem człowiek. Był bodaj spikerem, ponadto działał w klubie...
-
Zapewne chodzi o Kazimierza Godzwonia, świętej już niestety
pamięci. Pan Kazimierz odszedł kilka miesięcy temu i troszkę
żałuję, że nie zdążyliśmy z nim porozmawiać. Podupadał
wszakże na zdrowiu, krępowaliśmy się wychodzić z jakąkolwiek
inicjatywą.
-
Był moim sąsiadem zza ściany. Każdego dnia pukał do drzwi i
pytał, czy czasem czegoś nie potrzebuję. Służył wszelaką
pomocą, był niezwykle serdeczny i uczynny.
-
Piłkarzom Piasta w tym okresie nie brakowało chyba niczego?
-
Nie, warunki, które zastałem w Nowej Rudzie przypominały El
Dorado. Tylko trenować i grać.
Nowością
dla mnie były sklepy górnicze i prestiż, jakim cieszyli się
przedstawiciele tego zawodu. Do dziś pamiętam sytuację, gdy
pojawiłem się przy kopalnianym okienku w celu odebrania wypłaty.
Pani poprosiła mnie o nazwisko, po czym zapytała o zajmowane przeze
mnie stanowisko. Nie bardzo orientowałem się, co jej odpowiedzieć,
nie byłem przecież ani górnikiem dołowym, czy pracownikiem
umysłowym kopalni. Dopiero na wiadomość o piłkarzu Piasta
sympatyczna Pani w mig zorientowała się o co chodzi...
-
Czasy były takie, a nie inne właśnie. W klubach górniczych
piłkarze mieli zapewnione wręcz cieplarniane warunki, nie tylko
zresztą w Nowej Rudzie. Będąc w Jastrzębiu usłyszałem historię
o byłym ekstraklasowym piłkarzu śląskich klubów, który po
zakończeniu gry w piłkę pobierał emeryturę z KRUS-u.
Szkopuł
polegał na tym, że świadczenie pochodziło ze wschodniego rejonu
Polski, a tam nasz bohater nigdy nie był. A i pracę w rolnictwie
znał tylko z opowieści.
-
Sam więc Pan widzi, jak to onegdaj bywało. W Nowej Rudzie nie
brakowało niczego, piłkarzom pozostawało jedynie grać i ciężko
trenować. Z małym zastrzeżeniem, że intensywność zajęć była
różna. W moim odczuciu trenowaliśmy zdecydowanie za lekko, biorąc
pod uwagę standardy drugiej ligi.
-
O nienajlepszej jakości zajęć dotąd nie słyszałem. Doszły mnie
jednakże głosy o zbyt łagodnym usposobieniu Władysława
Szaryńskiego. Czy potwierdzi Pan te opinie?
-
Oczywiście. Moim skromnym zdaniem, trener Szaryński nie posiadał
odpowiedniego charakteru, by prowadzić zespół na tym szczeblu
rozgrywek. Nie neguję oczywiście ogromnej wiedzy i inteligencji
tego szkoleniowca.
Czasem
należy wstrząsnąć zespołem, powiedzieć kilka mocniejszych słów.
W Pogoni byłoby to nie do pomyślenia. Jeśli, przykładowo, trener
Jezierski zauważył najmniejszą nieprawidłowość, wówczas
reagował niezwykle impulsywnie. Zwykle kończyło się to
indywidualną rozmową w cztery oczy i usłyszeniem kilku męskich,
stawiających do pionu, słów.
Tymczasem
cichy i spokojny trener pozwalał na zbyt wiele, szczególną słabość
okazując Jurkowi Sokołowskiemu.
-
A więc jednak...
Opinie
o Pana byłym koledze z Pogoni i Piasta nie są, delikatnie mówiąc,
zbyt pozytywne.
Jerzy
Sokołowski nie jest w Nowej Rudzie dobrze wspominany.
-
I wcale się temu nie dziwię. Miał zbyt wielki wpływ na decyzje
podejmowane przez trenera. Był też przyczyną kilka niepotrzebnych
konfliktów w zespole.
-
Spodziewałem się, że byliście i jesteście nadal w nieco lepszej
komitywie.
-
Kilka razy przelotnie minęliśmy się na ulicach Szczecina. Jurek
mieszka w innej części miasta i nie mamy zbyt wielu okazji do
spotkań.
-
Czy prawdą jest, że pewnego razu Jerzy Sokołowski stwierdził nie
znoszącym sprzeciwu głosem :
"
- To ja powinienem rządzić w tym zespole, a nie Bogdan Marchewka "
?
-
Cóż, mogło tak być...
Ze
wspólnego pobytu w Piaście zapamiętałem też pewną sytuację,
którą pozwolę sobie zachować dla siebie. Mówiąc wprost, Jurek
nie miał dobrego wpływu na szatnię.
-
Z Andrzejem Świerczyńskim znalazł ponoć wspólny język.
-
I to powodowało konflikty. Andrzej cieszył się w Waszym klubie
sporym szacunkiem, w pełni zresztą zasłużenie. Tymczasem, w
następstwie kilku niezbyt miłych sytuacji, szatnia podzieliła się
na grupy, podgrupy i brakowało w niej jedności.
Szczerze
mówiąc, spodziewałem się pytania o " Sokoła ". Czytam
wywiady z innymi piłkarzami i opinie o Jurku są jednoznaczne.
Minęło już sporo czasu od tych wydarzeń, życzę mu więc
wszystkiego dobrego, nie tylko z okazji Nowego Roku.
-
Jak wyglądały codzienne zajęcia w Piaście Nowa Ruda?
Trenowaliście dwa razy dziennie?
-
Nie zawsze, czasem wystarczyła jedna jednostka treningowa. Było to
dla mnie nowością, przyzwyczajony byłem bowiem do innego cyklu.
Czasami
wychodziliśmy na murawę, by przez kwadrans pograć w popularnego "
dziadka". Następnie rozgrzewka, parę przerzutów, uderzeń na
bramkę i zajęcia się kończyły. Były to nieznane mi dotąd
standardy.
Nie
chcę oczywiście zostać w tym momencie źle odebrany.
Znałem
karierę Władysława Szaryńskiego i imponowały mi jego
osiągnięcia. Ba, niezwykle cieszyłem się na możliwość wspólnej
z nim pracy już po uzgodnieniu transferu do Piasta.
Rzeczywistość
okazała się inna, ponadto po raz kolejny doznałem kontuzji, która,
de facto, zapoczątkowała mój koniec z grą w piłkę na
poważnym poziomie.
-
Pamięta Pan szczegóły tego urazu?
-
Był to trening. Pamiętam również nazwisko kolegi z zespołu,
który spotęgował mój poprzedni uraz. Na domiar złego, odnowiła
mi się kontuzja kostki, której doznałem podczas meczu w Łodzi.
Powoli zdawałem sobie sprawę, iż czeka mnie mozolna walka o
odzyskanie pełnej sprawności. Gwarancji jednak nie miałem żadnej,
a jeden z lekarzy zasugerował mi wprost, bym poszukał sobie innego
sposobu na życie.
-
Zdobył Pan jeszcze jedną bramkę dla Piasta, w przegranym 1-3
meczu z Zawiszą Bydgoszcz. Spotkanie było przełożone, bowiem
piłkarze Zawiszy zatruli się wówczas salmonellą. Co ciekawe, gdy
wrócili do zdrowia obrali kurs na Ekstraklasę i awansowali tam po
barażach z Jastrzębiem.
-
Pamiętam nawet ten mecz, przed nim bowiem spotkałem się z mym
kolegą, Piotrem Nowakiem. Kawał piłkarza, były reprezentant
Polski. Już w Zawiszy zapowiadał się na gracza wysokiej klasy.
Ówczesna
druga liga była bardzo silna, proszę zauważyć, iż tuż po
awansie do Ekstraklasy lubińskie Zagłębie wywalczyło tytuł
wicemistrza kraju.
Jedną
z przyczyn naszej nieudanej wiosny były przełożone spotkania z
Zawiszą, czy Stilonem Gorzów. Nie przepracowaliśmy zbyt starannie
okresu przygotowawczego w zimie i zwyczajnie brakowało nam sił, by
grać na wysokim poziomie co 3 dni.
-
Asystent Władysława Szaryńskiego, Wiesław Braja, wskazuje na nie
mający zbyt wielkiego sensu turniej Białej Piłki, który odbył
się w styczniu 1989 roku w Wałbrzychu.
-
Start w tym turnieju był nieporozumieniem. Przywykłem, że w tym
okresie zwykle pracowało się nad kondycją i wytrzymałością.
Tymczasem, jak pokazała runda wiosenna, nie byliśmy zbyt dobrze
przygotowani do regularnego wysiłku i walki o czołowe pozycje w
tabeli. Zgadzam się z trenerem Brają, proszę go serdecznie
pozdrowić.
-
W barażach o zachowanie drugoligowego statusu los skojarzył Piasta
z zespołem Stali Stocznia Szczecin.
Czy
piłkarze Stoczni kontaktowali się Panem po zapoznaniu się z
wynikami losowania?
-
Miałem tam kilku kolegów i rzeczywiście wymieniliśmy uwagi. Stal
obawiała się tego dwumeczu, a jej piłkarze nie byli zachwyceni
perspektywą gry z Piastem. To były dziwne spotkania, o ile dobrze
pamiętam w pierwszym meczu w Nowej Rudzie już do przerwy
prowadziliśmy 2-0.
-
Skończyło się jednak remisem 2-2.
-
A jedną z bramek dla gości zdobył po samobójczym strzale
obrońca... Piotr Szymański ?
-
Dokładnie tak było.
-
Pamiętam, że zespół miał do niego pretensje o tę sytuację.
W
rewanżu w Szczecinie padł remis 1-1 i w konsekwencji Piast spadł
do III ligi. To było dziwne spotkanie, z problematycznym rzutem
karnym dla Stali i pozaboiskowymi aspektami o których może nie
rozmawiajmy...
-
Pański Kontrakt z Piastem wygasł po zakończeniu rundy?
Czy był Pan zainteresowany dalszą grą w Nowej Rudzie?
-
Gdy zakończyły się rozgrywki powróciłem do Szczecina.
Próbowałem
jeszcze swych sił na boisku, lecz były to już trochę takie "
ostatnie podrygi ". Umowę miałem podpisaną do końca sezonu,
z możliwością przedłużenia. Z racji pogarszającego się stanu
mojej kostki nie widziałem sensu by podejmować ten temat. Tak oto
skończył się mój noworudzki okres.
-
Jak poradził Pan sobie po zakończeniu kariery? Miał Pan przecież
ledwie 25 lat i najlepsze lata gry przed sobą.
-
Czasem na pewne sytuacje nie
mamy wpływu. Nie ukrywam, że początkowo ciężko było mi odnaleźć
się w obcej dla mnie rzeczywistości. Nie znałem przecież innego
sposobu zarabiania na życie niż kopanie piłki.
-
Wielu piłkarzy miewa tego typu rozterki po zakończeniu wyczynowego
uprawiania sportu. Umówmy się jednak, że wieku 25-26 lat raczej
nie myśli się o pozapiłkarskim życiu. Jakie ma Pan wykształcenie?
-
Ukończyłem Technikum Mechaniczne.
-
Czyli , można by rzec- ma Pan fach w ręku. Niezależnie od
okoliczności .
-
Teoretycznie tak, proszę tylko pamiętać, iż całe życie grałem
w piłkę...
Po
zawieszeniu butów na kołku przez pewien czas przebywałem w
Niemczech, byłem również taksówkarzem tu na miejscu, w
Szczecinie. W chwili obecnej także pracuję na miejscu i jestem z
tego faktu bardzo zadowolony.
-
Wystarczy czasu by aktywnie uczestniczyć w Stowarzyszeniu Oldbojów
Pogoni Szczecin?
-
Jak dotąd nie, choć otrzymałem stosowne zaproszenie od byłych
kolegów z boiska. Stowarzyszenie Oldbojów Pogoni skupia byłych
zawodników
tego klubu, nierzadko 60-70 letnich. Proszę
mi wierzyć, że oglądanie ich w akcji na zielonej murawie to spora
przyjemność. Postaram się wygospodarować czas na tę odrobinę
przyjemności.
-
Proszę jeszcze o kilka słów dotyczących pańskiej rodziny.
Kojarzę jedynie Sebastiana, który, o ile dobrze pamiętam, również
występuje w ataku. Oddałem nawet swego czasu na niego głos w
jednym z plebiscytów.
Zwraca
uwagę jego sylwetka, prezentuje się jak typowa "9" ,
silny, środkowy napastnik.
-
Fakt, różnimy się diametralnie w tej kwestii.
Ja
w czasach swej kariery mierzyłem około 174 centymetrów, Sebastian
jest wyższy.
-
Ze swymi parametrami doskonale wpisywał się Pan w zespół
noworudzkiego Piasta. Nie było tam wielkoludów, proszę zresztą
przypomnieć sobie Bogdana Marchewkę, Andrzeja Lubienieckiego, czy
Andrzeja Świerczyńskiego.
-
Pamiętam ich doskonale, przede wszystkim ze względu na piłkarską
jakość. Po pierwszych zajęciach ogromne wrażenie wywarły na mnie
umiejętności Bogdana Marchewki. To wręcz niepojęte, że tej klasy
piłkarz nie trafił do Ekstraklasy.
Wspomniał
Pan o Andrzejach - Lubienieckim i Świerczyńskim. " Skuter "
posiadał chyba cztery płuca, biegał bowiem od jednego pola karnego
do drugiego nie wykazując oznak zmęczenia.
Świerczyński
cieszył się z kolei w Piaście wyjątkowym statusem. Był naprawę
świetnym piłkarzem.
Zresztą
, listę nazwisk mogę wymieniać dłużej.
W
pamięci utkwili mi obrońcy, jak Maciej Białczak i ten nieco
starszy, z brodą...
-
Józef Borcoń.
-
Niezwykle doświadczony i rutynowany zawodnik.
-
Zboczyliśmy trochę z tematu, miało być o Sebastianie.
-
Ciągle gra w piłkę. Zapowiadał się na ciekawego napastnika, nie
chciał jednak bym w jakikolwiek sposób starał się zainteresować
jego osobą ludzi związanych z Pogonią. Tego typu działania
uznawał za niepotrzebną protekcję. Grał w Arkonii, a obecnie
występuje w Świcie Skolwin.
Spory
talent zdradza mój drugi syn – Jakub. Nie chcę zapeszać, ale
posiada naturalne predyspozycje do gry w piłkę i z uwagą obserwuje
rozwój Kuby.
-
Oby dopisywało mu zdrowie.
-
Tak, to najważniejsze. Oby kontuzje nie zatrzymały jego progresu, a
co będzie dalej - zobaczymy.
-
Z ciekawością zerkam też na wypełnioną przez Pana ankietę.
Wynika z niej, iż także żona parała się sportem.
-
Była piłkarką ręczną w klubie Łącznościowiec Szczecin.
-
Cała więc rodzina posiada sport w genach. I tym stwierdzeniem może
podsumujmy nasze spotkanie. Dziękuję, było mi bardzo miło. Takie
chwile to zawsze wielka frajda.
-
Dziękuję za odwiedziny. Proszę pozdrowić kibiców piłki nożnej
w Nowej Rudzie. Często wracam pamięcią do chwil spędzonych w
Waszym mieście.
-
Tego typu opinie zawsze cieszą. Nie mówię zatem - do widzenia.
Pożegnam się słowami - do zobaczenia, bo chyba będzie jeszcze
okazja do kolejnej rozmowy ?
-
Mam nadzieję, że tak będzie. Wszystkiego dobrego.
Suplement
od autora wywiadu.
W
przeszłości Robert Prokopowicz kilkakrotnie pytał mnie, jak
odbierany jest przez kibiców w Nowej Rudzie.
Pomny
nienajlepszej opinii " ciągnącej się "za Jerzym
Sokołowskim miał najprawdopodobniej pewnego rodzaju obawy.
Osobiście
nie słyszałem krytycznych głosów kierowanych pod jego adresem,
przeważały te o sumienności i skromności byłego piłkarza
Piasta.
W
naszej rozmowie świadomie pominąłem pewien istotny aspekt.
W
związku z przedłużającymi się problemami z kostką i
niezdolnością do gry Robert Prokopowicz miał... zrzec się pewnej
sumy należnej mu z tytułu kontraktu i oddać pieniądze przed
powrotem do Szczecina.
Jeśli
rzeczywiście tak było, o pozytywny odbiór swego nazwiska może być
spokojny.
SP
Robert,jak zawsze: konkretnie na temat i skromnie...brawo..
OdpowiedzUsuńProszę pozdrowić Prokopa od Baczka.Duzo można było się od Roberta nauczyć. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa tez serdecznie pozdrawiam
Usuńdzieki bardzo za miłe słowa pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie napisane. Super wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń