czwartek, 3 stycznia 2019

Z SENTYMENTEM WSPOMINAM CZAS W NOWEJ RUDZIE



Urlop w Świnoujściu, spędzany przez jednego z nas, stał się okazją do spotkania z kolejnym byłym zawodnikiem naszego Klubu.
Robert Prokopowicz to rozpoznawalna postać w Szczecinie. Jak sam podkreśla, do dziś bywa podpytywany przez tamtejszych kibiców o kulisy legendarnego spotkania z włoską Veroną, czy rywalizację o tytuł mistrza Polski w sezonie 1986/87.
Pozyskanie gracza z tak bogatym piłkarskim CV znamionowało ówczesne możliwości działaczy i ambicje noworudzkiego Piasta.
Dlaczego zatem edycja 1988/89 zakończyła się rozczarowaniem dla piłkarskiej Nowej Rudy?
Jak rozmówca Sebastiana wspomina okres spędzony w naszym urokliwym miasteczku?
Zapraszamy do pierwszego w Nowym Roku wywiadu umieszczonego na naszej stronie.
Miłej lektury !


Sebastian Piątkowski : - Zaczniemy niestandardowo.
Od początku istnienia naszej fejsbukowej strony regularnie ją Pan odwiedza. Czasem wymieniamy uwagi w prywatnych wiadomościach. Z zainteresowaniem odebrał Pan również kilka zdjęć Nowej Rudy, które umieściłem na swym profilu. Wnioskuję więc, że miło wspomina Pan czas spędzony w naszym mieście?
I dziękuję oczywiście w imieniu swoim i Michała za miłe słowa dotyczące naszej pracy.
Robert Prokopowicz : - To wszystko prawda.
Śledzę Panów stronę i trzymam kciuki za wydanie książki. Z sentymentem wspominam noworudzki okres kariery.
Żałuję jedynie, że kontuzja nie pozwoliła mi na zaprezentowanie pełni możliwości. Także wynik sportowy był daleki od oczekiwanego, spadliśmy przecież do III ligi. Do dziś ciężko mi racjonalnie wytłumaczyć tę degradację, mieliśmy bowiem w składzie kilku naprawdę wysokiej klasy zawodników.
- Sezon 1988/89 zakończył się dla sympatyków futbolu w Nowej Rudzie trudną do zdefiniowania katastrofą. Zanim jednak skupimy się na Pańskich wspomnieniach związanych z Piastem, zatrzymajmy się przy szczecińskiej Pogoni. Zapisał Pan w tym klubie przyzwoitą kartę.
- Fakt, zdobyłem kilka bramek w Ekstraklasie , a w sezonie 1986/87 rywalizowaliśmy z zabrzańskim Górnikiem o tytuł mistrza Polski.
(Nasz rozmówca z czasów gry w Pogoni Szczecin)

- Był Pan również w składzie w meczu z Veroną rozgrywanym w ramach Pucharu UEFA w sezonie 1987/88.
- To prawda, mecz w Szczecinie obserwowałem z perspektywy ławki rezerwowych. Było to spore wydarzenie, na stadionie przy ulicy Twardowskiego pojawiło się mnóstwo kibiców z Włoch, którzy dodali kolorytu smutnej rzeczywistości tamtych czasów.
Był to dobry okres dla " Portowców ", nie zapominajmy przecież, że trzy lata wcześniej, również w Pucharze UEFA, potykaliśmy się z niemieckim 1.FC Köln.
Szkoda, że nie udało nam się wywalczyć tytułu mistrza Polski. Obiektywne jednak patrząc, Górnik Zabrze znajdował się poza zasięgiem ligowej stawki. Jednym z podstawowych zawodników tamtego zespołu - Ryszard Komornicki, pochodzi z nieodległego od Nowej Rudy Stronia Śląskiego.
- To prawda. Przeglądając archiwalne materiały i składy sprzed lat trzydziestu dochodzę do wniosku, że o miejsce w składzie Pogoni nie było łatwo.
Nazwiska, z którymi przyszło Panu rywalizować o miejsce w wyjściowej " jedenastce " znane są kibicom piłki nożnej nie tylko na Pomorzu.
Byli więc Markowie - Leśniak i Ostrowski.
Oprócz nich, między innymi : Jerzy Hawrylewicz, Adam Benesz czy Krzysztof Urbanowicz.
Naprawdę silny zespół.
- Silnym punktem zespołu był też bramkarz Marek Szczech. Niestety, kilku z wymienionych przez Pana zawodników nie ma już wśród nas...
- Na przykład Jerzego Hawrylewicza.
- Niestety, nie tylko jego. Ogromnym ciosem dla tutejszego środowiska była wiadomość o śmierci Marka Ostrowskiego. Był on przecież podstawowym piłkarzem kadry Antoniego Piechniczka, która w 1986 roku występowała podczas Mistrzostw Świata w Meksyku.
(Zawodnicy Portowców podczas turnieju ku pamięci Jerzego Hawrylewicza)

- Marek Ostrowski zaprezentował się również publiczności w Nowej Rudzie. W ramach meczu o Puchar Polski , w dniu 7 października 1987 roku Piast podejmował właśnie zespół Pogoni. Była to IV runda tych rozgrywek. Czy pamięta Pan strzelców bramek w wygranym przez szczecinian meczu?
- Zwyciężyliśmy 2-0. Bramki zdobyli : Marek Ostrowski po strzale z rzutu wolnego oraz Kazimierz Sokołowski.
Także Kazimierz należał do silnych punktów Pogoni, był lepszym piłkarzem niż jego brat, Jerzy.
Jurek, jak wiadomo, trafił do Piasta trochę szybciej ode mnie. Stało się tak po zakończeniu kariery przez kapitana Waszego zespołu, Ryszarda Rosiaka.
- I to właśnie " Sokół " zarekomendował Pana trenerom Piasta ?
- Tak właśnie się stało. Szukano napastnika, który wzmocniłby konkurencję w pierwszej linii i po sugestiach Jurka zdecydowano się na podjęcie rozmów ze mną.
- Transfer do Nowej Rudy traktował Pan w kategoriach szansy na regularną grę? Czy może pojawiły się myśli o zesłaniu na drugi koniec Polski do nieznane szerzej klubu?
- Absolutnie nie podchodziłem do zmian klubowych w ten sposób. Śledziłem przecież wyniki różnych klas rozgrywkowych, w tym oczywiście drugiej ligi.
Nie było wprawdzie internetu i dostęp do informacji odbywał się na nieco innych zasadach, niemniej jednak, doskonale orientowałem się w piłce ogólnopolskiej.
Obecność Piasta w meczach o awans do Ekstraklasy nie mogła być dziełem przypadku. Tego typu osiągnięcia świadczą przecież o klasie drużyny i mają swoją wymowę. Tak uważałem, gdy będąc jeszcze piłkarzem Pogoni analizowałem kadrę mego potencjalnego pracodawcy. Przychodząc do Nowej Rudy tylko utwierdziłem się w swoich przypuszczeniach.
- Dlaczego więc sezon 1988/89 zakończył się groteskową degradacją do III ligi? W tym roku przypada okrągła rocznica tego wydarzenia. I niestety, chwalić Was nie ma za bardzo za co. Wręcz przeciwnie.
- Ma Pan oczywiście rację . Jeśli chodzi o mnie - decydując się na przejście do Piasta chciałem w pewien sposób odbudować swą karierę i przede wszystkim grać. Cieszyła mnie możliwość rywalizacji i skonfrontowania umiejętności z Andrzejem Świerczyńskim i Zbigniewem Sawczukiem.
Początek miałem udany, bo w debiucie w spotkaniu z Moto Jelczem Oława zdobyłem bramkę, która zadecydowała o zwycięstwie. 
(Bohater meczu!)

Po meczu w Gdyni, rozegranym tydzień później, trafiłem do "11” kolejki w Przeglądzie Sportowym. Wszystko zmierzało ku dobremu, nabierałem coraz większej pewności siebie. Niestety, podczas jednego z treningów doznałem feralnej kontuzji, która postawiła pod znakiem zapytania całą moją piłkarską przyszłość.
Zawiedliśmy jednak jako zespół i spadek z II ligi był ogromnym ciosem dla całej Nowej Rudy. To nie powinno się zdarzyć.
- Za chwilę o tym porozmawiamy. Wspominał Pan kiedyś właśnie o kontuzji. A także o innej, równie przykrej historii jeszcze w barwach " Dumy Pomorza".
- W ostatniej kolejce sezonu 1986/87 graliśmy mecz z łódzkim Widzewem, który o niczym już nie decydował. W pewnym momencie Kazimierz Przybyś zaatakował mnie w nieprzepisowy sposób. Doznałem kontuzji kostki. Stopniowo odzyskiwałem sprawność, Piast nie kupował kota w worku ani kaleki. Czułem się na siłach, by grać w II lidze, a przejście do Nowej Rudy było szansą.
- Podejrzewam, że na warunki finansowe również nie mógł Pan narzekać.
- Nigdy w życiu. Powiem Panu coś, co być może wywoła zdziwienie, ale w drugoligowym Piaście zapewniono mi warunku lepsze od tych, które miałem w Pogoni. Spore wrażenie wywarły na mnie rozmach i sposób prowadzenia samych negocjacji przez przedstawicieli Piasta. Szczególnie zaś zapamiętałem dwie osoby, jedną z nich był prezes klubu i dyrektor kopalni...
- Ryszard Najsznerski .
- Tak, teraz sobie przypominam to nazwisko. Niezwykle zaangażowany w sprawy klubu, wydawało mi się, iż dla tego Pana nie było rzeczy niemożliwych do załatwienia. Posiadał też spory posłuch.
Przypominam sobie jeszcze jedną osobę. Gdy zamieszkałem w Nowej Rudzie, na Osiedlu Piastowskim, często odwiedzał mnie pewien inny związany z klubem człowiek. Był bodaj spikerem, ponadto działał w klubie...
- Zapewne chodzi o Kazimierza Godzwonia, świętej już niestety pamięci. Pan Kazimierz odszedł kilka miesięcy temu i troszkę żałuję, że nie zdążyliśmy z nim porozmawiać. Podupadał wszakże na zdrowiu, krępowaliśmy się wychodzić z jakąkolwiek inicjatywą.
- Był moim sąsiadem zza ściany. Każdego dnia pukał do drzwi i pytał, czy czasem czegoś nie potrzebuję. Służył wszelaką pomocą, był niezwykle serdeczny i uczynny.
- Piłkarzom Piasta w tym okresie nie brakowało chyba niczego?
- Nie, warunki, które zastałem w Nowej Rudzie przypominały El Dorado. Tylko trenować i grać.
Nowością dla mnie były sklepy górnicze i prestiż, jakim cieszyli się przedstawiciele tego zawodu. Do dziś pamiętam sytuację, gdy pojawiłem się przy kopalnianym okienku w celu odebrania wypłaty. Pani poprosiła mnie o nazwisko, po czym zapytała o zajmowane przeze mnie stanowisko. Nie bardzo orientowałem się, co jej odpowiedzieć, nie byłem przecież ani górnikiem dołowym, czy pracownikiem umysłowym kopalni. Dopiero na wiadomość o piłkarzu Piasta sympatyczna Pani w mig zorientowała się o co chodzi...
- Czasy były takie, a nie inne właśnie. W klubach górniczych piłkarze mieli zapewnione wręcz cieplarniane warunki, nie tylko zresztą w Nowej Rudzie. Będąc w Jastrzębiu usłyszałem historię o byłym ekstraklasowym piłkarzu śląskich klubów, który po zakończeniu gry w piłkę pobierał emeryturę z KRUS-u.
Szkopuł polegał na tym, że świadczenie pochodziło ze wschodniego rejonu Polski, a tam nasz bohater nigdy nie był. A i pracę w rolnictwie znał tylko z opowieści.
- Sam więc Pan widzi, jak to onegdaj bywało. W Nowej Rudzie nie brakowało niczego, piłkarzom pozostawało jedynie grać i ciężko trenować. Z małym zastrzeżeniem, że intensywność zajęć była różna. W moim odczuciu trenowaliśmy zdecydowanie za lekko, biorąc pod uwagę standardy drugiej ligi.
- O nienajlepszej jakości zajęć dotąd nie słyszałem. Doszły mnie jednakże głosy o zbyt łagodnym usposobieniu Władysława Szaryńskiego. Czy potwierdzi Pan te opinie?
- Oczywiście. Moim skromnym zdaniem, trener Szaryński nie posiadał odpowiedniego charakteru, by prowadzić zespół na tym szczeblu rozgrywek. Nie neguję oczywiście ogromnej wiedzy i inteligencji tego szkoleniowca.
Czasem należy wstrząsnąć zespołem, powiedzieć kilka mocniejszych słów. W Pogoni byłoby to nie do pomyślenia. Jeśli, przykładowo, trener Jezierski zauważył najmniejszą nieprawidłowość, wówczas reagował niezwykle impulsywnie. Zwykle kończyło się to indywidualną rozmową w cztery oczy i usłyszeniem kilku męskich, stawiających do pionu, słów.
Tymczasem cichy i spokojny trener pozwalał na zbyt wiele, szczególną słabość okazując Jurkowi Sokołowskiemu.
- A więc jednak...
Opinie o Pana byłym koledze z Pogoni i Piasta nie są, delikatnie mówiąc, zbyt pozytywne.
Jerzy Sokołowski nie jest w Nowej Rudzie dobrze wspominany.
- I wcale się temu nie dziwię. Miał zbyt wielki wpływ na decyzje podejmowane przez trenera. Był też przyczyną kilka niepotrzebnych konfliktów w zespole.
- Spodziewałem się, że byliście i jesteście nadal w nieco lepszej komitywie.
- Kilka razy przelotnie minęliśmy się na ulicach Szczecina. Jurek mieszka w innej części miasta i nie mamy zbyt wielu okazji do spotkań.
- Czy prawdą jest, że pewnego razu Jerzy Sokołowski stwierdził nie znoszącym sprzeciwu głosem :
" - To ja powinienem rządzić w tym zespole, a nie Bogdan Marchewka " ?
- Cóż, mogło tak być...
Ze wspólnego pobytu w Piaście zapamiętałem też pewną sytuację, którą pozwolę sobie zachować dla siebie. Mówiąc wprost, Jurek nie miał dobrego wpływu na szatnię.
- Z Andrzejem Świerczyńskim znalazł ponoć wspólny język.
- I to powodowało konflikty. Andrzej cieszył się w Waszym klubie sporym szacunkiem, w pełni zresztą zasłużenie. Tymczasem, w następstwie kilku niezbyt miłych sytuacji, szatnia podzieliła się na grupy, podgrupy i brakowało w niej jedności.
Szczerze mówiąc, spodziewałem się pytania o " Sokoła ". Czytam wywiady z innymi piłkarzami i opinie o Jurku są jednoznaczne. Minęło już sporo czasu od tych wydarzeń, życzę mu więc wszystkiego dobrego, nie tylko z okazji Nowego Roku.
- Jak wyglądały codzienne zajęcia w Piaście Nowa Ruda? Trenowaliście dwa razy dziennie?
- Nie zawsze, czasem wystarczyła jedna jednostka treningowa. Było to dla mnie nowością, przyzwyczajony byłem bowiem do innego cyklu.
Czasami wychodziliśmy na murawę, by przez kwadrans pograć w popularnego " dziadka". Następnie rozgrzewka, parę przerzutów, uderzeń na bramkę i zajęcia się kończyły. Były to nieznane mi dotąd standardy.
Nie chcę oczywiście zostać w tym momencie źle odebrany.
Znałem karierę Władysława Szaryńskiego i imponowały mi jego osiągnięcia. Ba, niezwykle cieszyłem się na możliwość wspólnej z nim pracy już po uzgodnieniu transferu do Piasta.
Rzeczywistość okazała się inna, ponadto po raz kolejny doznałem kontuzji, która, de facto, zapoczątkowała mój koniec z grą w piłkę na poważnym poziomie.
- Pamięta Pan szczegóły tego urazu?
- Był to trening. Pamiętam również nazwisko kolegi z zespołu, który spotęgował mój poprzedni uraz. Na domiar złego, odnowiła mi się kontuzja kostki, której doznałem podczas meczu w Łodzi. Powoli zdawałem sobie sprawę, iż czeka mnie mozolna walka o odzyskanie pełnej sprawności. Gwarancji jednak nie miałem żadnej, a jeden z lekarzy zasugerował mi wprost, bym poszukał sobie innego sposobu na życie.
- Zdobył Pan jeszcze jedną bramkę dla Piasta, w przegranym 1-3 meczu z Zawiszą Bydgoszcz. Spotkanie było przełożone, bowiem piłkarze Zawiszy zatruli się wówczas salmonellą. Co ciekawe, gdy wrócili do zdrowia obrali kurs na Ekstraklasę i awansowali tam po barażach z Jastrzębiem.
- Pamiętam nawet ten mecz, przed nim bowiem spotkałem się z mym kolegą, Piotrem Nowakiem. Kawał piłkarza, były reprezentant Polski. Już w Zawiszy zapowiadał się na gracza wysokiej klasy.
Ówczesna druga liga była bardzo silna, proszę zauważyć, iż tuż po awansie do Ekstraklasy lubińskie Zagłębie wywalczyło tytuł wicemistrza kraju.
Jedną z przyczyn naszej nieudanej wiosny były przełożone spotkania z Zawiszą, czy Stilonem Gorzów. Nie przepracowaliśmy zbyt starannie okresu przygotowawczego w zimie i zwyczajnie brakowało nam sił, by grać na wysokim poziomie co 3 dni.
- Asystent Władysława Szaryńskiego, Wiesław Braja, wskazuje na nie mający zbyt wielkiego sensu turniej Białej Piłki, który odbył się w styczniu 1989 roku w Wałbrzychu.
- Start w tym turnieju był nieporozumieniem. Przywykłem, że w tym okresie zwykle pracowało się nad kondycją i wytrzymałością. Tymczasem, jak pokazała runda wiosenna, nie byliśmy zbyt dobrze przygotowani do regularnego wysiłku i walki o czołowe pozycje w tabeli. Zgadzam się z trenerem Brają, proszę go serdecznie pozdrowić.
- W barażach o zachowanie drugoligowego statusu los skojarzył Piasta z zespołem Stali Stocznia Szczecin.
Czy piłkarze Stoczni kontaktowali się Panem po zapoznaniu się z wynikami losowania?
- Miałem tam kilku kolegów i rzeczywiście wymieniliśmy uwagi. Stal obawiała się tego dwumeczu, a jej piłkarze nie byli zachwyceni perspektywą gry z Piastem. To były dziwne spotkania, o ile dobrze pamiętam w pierwszym meczu w Nowej Rudzie już do przerwy prowadziliśmy 2-0.
- Skończyło się jednak remisem 2-2.
- A jedną z bramek dla gości zdobył po samobójczym strzale obrońca... Piotr Szymański ?
- Dokładnie tak było.
- Pamiętam, że zespół miał do niego pretensje o tę sytuację.
W rewanżu w Szczecinie padł remis 1-1 i w konsekwencji Piast spadł do III ligi. To było dziwne spotkanie, z problematycznym rzutem karnym dla Stali i pozaboiskowymi aspektami o których może nie rozmawiajmy...
- Pański Kontrakt z Piastem wygasł po zakończeniu rundy? Czy był Pan zainteresowany dalszą grą w Nowej Rudzie?
- Gdy zakończyły się rozgrywki powróciłem do Szczecina.
Próbowałem jeszcze swych sił na boisku, lecz były to już trochę takie " ostatnie podrygi ". Umowę miałem podpisaną do końca sezonu, z możliwością przedłużenia. Z racji pogarszającego się stanu mojej kostki nie widziałem sensu by podejmować ten temat. Tak oto skończył się mój noworudzki okres.
- Jak poradził Pan sobie po zakończeniu kariery? Miał Pan przecież ledwie 25 lat i najlepsze lata gry przed sobą.
- Czasem na pewne sytuacje nie mamy wpływu. Nie ukrywam, że początkowo ciężko było mi odnaleźć się w obcej dla mnie rzeczywistości. Nie znałem przecież innego sposobu zarabiania na życie niż kopanie piłki.
- Wielu piłkarzy miewa tego typu rozterki po zakończeniu wyczynowego uprawiania sportu. Umówmy się jednak, że wieku 25-26 lat raczej nie myśli się o pozapiłkarskim życiu. Jakie ma Pan wykształcenie?
- Ukończyłem Technikum Mechaniczne.
- Czyli , można by rzec- ma Pan fach w ręku. Niezależnie od okoliczności .
- Teoretycznie tak, proszę tylko pamiętać, iż całe życie grałem w piłkę...
Po zawieszeniu butów na kołku przez pewien czas przebywałem w Niemczech, byłem również taksówkarzem tu na miejscu, w Szczecinie. W chwili obecnej także pracuję na miejscu i jestem z tego faktu bardzo zadowolony.
- Wystarczy czasu by aktywnie uczestniczyć w Stowarzyszeniu Oldbojów Pogoni Szczecin?
- Jak dotąd nie, choć otrzymałem stosowne zaproszenie od byłych kolegów z boiska. Stowarzyszenie Oldbojów Pogoni skupia byłych zawodników tego klubu, nierzadko 60-70 letnich. Proszę mi wierzyć, że oglądanie ich w akcji na zielonej murawie to spora przyjemność. Postaram się wygospodarować czas na tę odrobinę przyjemności.
- Proszę jeszcze o kilka słów dotyczących pańskiej rodziny. Kojarzę jedynie Sebastiana, który, o ile dobrze pamiętam, również występuje w ataku. Oddałem nawet swego czasu na niego głos w jednym z plebiscytów.
Zwraca uwagę jego sylwetka, prezentuje się jak typowa "9" , silny, środkowy napastnik.
- Fakt, różnimy się diametralnie w tej kwestii.
Ja w czasach swej kariery mierzyłem około 174 centymetrów, Sebastian jest wyższy.
- Ze swymi parametrami doskonale wpisywał się Pan w zespół noworudzkiego Piasta. Nie było tam wielkoludów, proszę zresztą przypomnieć sobie Bogdana Marchewkę, Andrzeja Lubienieckiego, czy Andrzeja Świerczyńskiego.
- Pamiętam ich doskonale, przede wszystkim ze względu na piłkarską jakość. Po pierwszych zajęciach ogromne wrażenie wywarły na mnie umiejętności Bogdana Marchewki. To wręcz niepojęte, że tej klasy piłkarz nie trafił do Ekstraklasy.
Wspomniał Pan o Andrzejach - Lubienieckim i Świerczyńskim. " Skuter " posiadał chyba cztery płuca, biegał bowiem od jednego pola karnego do drugiego nie wykazując oznak zmęczenia.
Świerczyński cieszył się z kolei w Piaście wyjątkowym statusem. Był naprawę świetnym piłkarzem.
Zresztą , listę nazwisk mogę wymieniać dłużej.
W pamięci utkwili mi obrońcy, jak Maciej Białczak i ten nieco starszy, z brodą...
- Józef Borcoń.
- Niezwykle doświadczony i rutynowany zawodnik.
- Zboczyliśmy trochę z tematu, miało być o Sebastianie.
- Ciągle gra w piłkę. Zapowiadał się na ciekawego napastnika, nie chciał jednak bym w jakikolwiek sposób starał się zainteresować jego osobą ludzi związanych z Pogonią. Tego typu działania uznawał za niepotrzebną protekcję. Grał w Arkonii, a obecnie występuje w Świcie Skolwin.
Spory talent zdradza mój drugi syn – Jakub. Nie chcę zapeszać, ale posiada naturalne predyspozycje do gry w piłkę i z uwagą obserwuje rozwój Kuby.
- Oby dopisywało mu zdrowie.
- Tak, to najważniejsze. Oby kontuzje nie zatrzymały jego progresu, a co będzie dalej - zobaczymy.
- Z ciekawością zerkam też na wypełnioną przez Pana ankietę. Wynika z niej, iż także żona parała się sportem.
- Była piłkarką ręczną w klubie Łącznościowiec Szczecin.
- Cała więc rodzina posiada sport w genach. I tym stwierdzeniem może podsumujmy nasze spotkanie. Dziękuję, było mi bardzo miło. Takie chwile to zawsze wielka frajda.
- Dziękuję za odwiedziny. Proszę pozdrowić kibiców piłki nożnej w Nowej Rudzie. Często wracam pamięcią do chwil spędzonych w Waszym mieście.
- Tego typu opinie zawsze cieszą. Nie mówię zatem - do widzenia. Pożegnam się słowami - do zobaczenia, bo chyba będzie jeszcze okazja do kolejnej rozmowy ?
- Mam nadzieję, że tak będzie. Wszystkiego dobrego.


Suplement od autora wywiadu.
W przeszłości Robert Prokopowicz kilkakrotnie pytał mnie, jak odbierany jest przez kibiców w Nowej Rudzie.
Pomny nienajlepszej opinii " ciągnącej się "za Jerzym Sokołowskim miał najprawdopodobniej pewnego rodzaju obawy.
Osobiście nie słyszałem krytycznych głosów kierowanych pod jego adresem, przeważały te o sumienności i skromności byłego piłkarza Piasta.
W naszej rozmowie świadomie pominąłem pewien istotny aspekt.
W związku z przedłużającymi się problemami z kostką i niezdolnością do gry Robert Prokopowicz miał... zrzec się pewnej sumy należnej mu z tytułu kontraktu i oddać pieniądze przed powrotem do Szczecina.
Jeśli rzeczywiście tak było, o pozytywny odbiór swego nazwiska może być spokojny.

SP

5 komentarzy:

  1. Robert,jak zawsze: konkretnie na temat i skromnie...brawo..

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę pozdrowić Prokopa od Baczka.Duzo można było się od Roberta nauczyć. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. dzieki bardzo za miłe słowa pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawie napisane. Super wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń