środa, 8 maja 2019

NOWA RUDA JEST MOIM AZYLEM


Zbierając materiały do Kroniki Piasta pozwoliliśmy sobie złożyć wizytę u kolejnego byłego zawodnika naszego Klubu.
Mariusz Stelmach zapisał całkiem przyzwoitą kartę w mocnym onegdaj Śląsku Wrocław, a na szczeblu dawnej pierwszej ligi występował również w Stali Stalowa Wola. Do udanej kariery startował jednak w Nowej Rudzie i jak podkreśla – wiele zawdzięcza jednemu z tutejszych szkoleniowców. Blisko półtoragodzinna pogawędka, którą odbyliśmy z naszym rozmówcą, tylko potwierdziła pozytywne reakcje internautów, pojawiające się w chwili publikacji wspólnego zdjęcia. Wymiana poglądów z Mariuszem Stelmachem to każdorazowo spora przyjemność. Nie inaczej było i tym razem.
Zapraszamy do lektury.

Piast Nowa Ruda – Kronika : - Spotykamy się czasem na Orliku w Nowej Rudzie i musimy przyznać, że wciąż imponują nam Pańskie umiejętności. Dynamiki pozazdrościć mogą sporo młodsi koledzy, a i waga jakby nieco spadła…
Mariusz Stelmach : - Mniej jem, piję dużo wody i w miarę możliwości staram się znaleźć chwilę na odrobinę ruchu. Jestem kierowcą tir-a i czasem ciężko o czas wolny. Gdy jednak takowy znajdę, wówczas chętnie spotykam się ze starymi znajomymi na jednym z noworudzkich boisk.
PNR – K : - Kilka tygodni temu jeden z etatowych uczestników naszych spotkań wypowiedział następujące zdanie :
Nie jest przypadkiem, że Mariusz występował w Śląsku. To nie nasza półka (…)”.
Nawiasem mówiąc, transfery z Nowej Rudy do Wrocławia zawsze należały do rzadkości.
Jak odnalazł się Pan w otoczeniu znanych na owe czasy piłkarzy?
MS : - Z aklimatyzacją w nowym miejscu nie miałem większych problemów. Skupiając się na kwestiach czysto piłkarskich – imponowały mi umiejętności nieżyjącego już niestety Dariusza Marciniaka. Był on zawodnikiem kompletnym, niebywale wyszkolonym, z niezwykłą swobodą operującym piłką. Powinien osiągnąć w piłce zdecydowanie więcej, czasem jednak pewne rzeczy toczą się tak, a nie inaczej.
Dziś zmieniły się pewne wartości w życiu piłkarza, wzrosła też świadomość osób wyczynowo uprawiających sport. Wciąż pamiętam występ Darka w meczu reprezentacji Polski, rozegranym w 1987 roku na Węgrzech. Mimo porażki 3-5, zanotował Marciniak fantastyczny występ, udokumentowany zdobyciem dwóch bramek dla biało – czerwonych.
PNR – K : - Jednym z symboli Śląska drugiej połowy lat osiemdziesiątych pozostaje Ryszard Tarasiewicz, lider niezwykle silnej linii pomocy. Tymczasem Stanisław Leśniarek opowiadał nam, że niekoniecznie piłkarsko „ Taraś ” najbardziej przypadł mu do gustu podczas pobytu w wojskowym klubie. Jak to więc było z tym Tarasiewiczem? Czy swymi umiejętnościami bił na głowę kolegów z zespołu?
MS : - Przy całym szacunku dla Ryszarda, zawodnikiem, który, w mej opinii, prezentował naprawdę wysoki poziom, był Waldemar Prusik.
PNR – K : - A jednak.
MS : - To oczywiście moje zdanie, z którym niekoniecznie musicie się zgodzić. Prusik uosabiał cechy nowoczesnego pomocnika, pracował na całej długości i szerokości boiska.
PNR – K : We Wrocławiu spotkał Pan także innego wybitnego gracza środka pola. Nazywał się Andrzej Rudy.
MS : - Wybitny był to piłkarz, stworzony do gry w piłkę nożną. Urodzony lider i dyrygent poczynań zespołu. Nie sprawiało mu różnicy, czy kopie futbolówkę prawą, czy lewą nogą.
Zaczęliście od pytań od Śląska, to może dla odmiany – pytanie zadam Wam ja ?
Jak postępy w Waszej pracy ? Dużo wiecie o noworudzkim Piaście ?
PNR – K : - Trochę wiemy. A spotkania takie, jak dzisiejsze, są dla nas prawdziwą przyjemnością i okazją do zgłębiania wiedzy. Nie znamy na ten przykład boiskowego pseudonimu Mariusza Stelmacha.
MS : - Nazywano mnie „ Maksem ” , lub „ Maksiem ” i nawet do dziś wiele osób tak się do mnie zwraca.
PNR – K : - Między innymi Jan Kobryńczuk, podczas gier na Orliku.
MS : - Dokładnie tak.
PNR – K : - Skupmy się na klubach, w których występował Pan w czasie kariery.
Kiedy rozpoczął Pan regularne treningi w noworudzkim Piaście ?
MS : - Najprawdopodobniej było to w połowie lat siedemdziesiątych. Liczyłem sobie 10, może 11 wiosen. Pierwsze doświadczenia zbierałem pod czujnym okiem mego wujka, trenera Ryszarda Szybki.
PNR – K : - Pierwszy trener w seniorskiej drużynie Piasta, to ?
MS : - Eugeniusz Gruszka, miałem wówczas 16, lub 17 lat. Mecze rozgrywaliśmy w Słupcu. W seniorach Piasta, między innymi na szczeblu III ligi, bardzo dobrze współpracowało mi się na boisku z Andrzejem Świerczyńskim. Gra u jego boku była przyjemnością.
PNR - : - Podobnie jak u boku Jerzego Turonia? Niepostrzeżenie powiększa nam się grono piłkarzy, którzy zapadli Panu w pamięci z racji klasy prezentowanej na boisku.
MS : - Jurek dysponował ogromnym talentem. Pamiętam sytuację, gdy sposobiłem się do wyjazdu do Wrocławia. W tle rozważań o transferze przewijało się, co zrozumiałe, wojsko i perspektywa dwuletniej służby. Jurek Turoń dodawał mi otuchy, zachęcając do zmiany klubu.
Niczym się nie przejmuj i przejdź do Śląska (…) ” – tymi słowy starał się rozwiać moje ewentualne wątpliwości. Nie będę ukrywał, że w wieku 20 lat odczuwałem pewnego rodzaju niepokój związany ze zmianą klubu. Jurek wręcz nakazywał mi zachowanie spokoju, a ja starałem się zastosować do jego poleceń.
PNR – K : - Zatrzymajmy się na chwilę właśnie przy wątku transferu do Śląska Wrocław. Czy groziło Panu „ pójście w kamasze ” ? Czy tego typu argumentami posiłkowali się wojskowi działacze z Wrocławia ?
MS : - Przede wszystkim, przemówiły do nich argumenty sportowe i moja dobra dyspozycja podczas sparingowych gier z rezerwami Śląska. W obu test – meczach zaprezentowałem się z bardzo korzystnej strony, zdobywając między innymi dwie bramki na stadionie położonym przy ulicy Oporowskiej. Pewnego razu, gdy stałem na noworudzkim dworcu kolejowym w oczekiwaniu na pociąg do Wałbrzycha, podszedł do mnie pewien mężczyzna. Po chwili zorientowałem się, że był nim Zygmunt Peterek. Od słowa, do słowa, trener Peterek zaprosił mnie do swego auta i razem udaliśmy się w podróż do stolicy Dolnego Śląska. Tam ustaliliśmy warunki, na jakich reprezentować miałem nowy zespół.
Jeśli zaś chodzi o rozmowy działaczy, krakowskim, czy być może wrocławskim targiem ustalono, że moje przejście do Śląska odbyć się miało właśnie na zasadzie pójścia do wojska.
W Nowej Rudzie rozpętała się burza.
PNR : - K : - Aż tak ?
MS : - Działacze dość niechętnie zapatrywali się na moje odejście, czemu zresztą niespecjalnie się dziwię. Piast prezentował wysoką formę, a i ja czułem się wartościowym członkiem zespołu. Uwarunkowaniom transferu towarzyszyły jednakże pewne okoliczności, do których niekonieczne chciałbym wracać pamięcią. Przykładowo: moje zwolnienie z macierzystego zakładu pracy, jakim była kopalnia, wspominam do dziś z olbrzymim niesmakiem. Koniec końców – w myśl ustaleń decydentów obu klubów, trafiłem do Śląska na dwa lata, celem odbycia służby wojskowej. Po upływie tego okresu pozostałem w Śląsku na dłużej, na kolejne dwa sezony.
PNR – K : - Jak wyglądało codzienne życie Mariusza Stelmacha – żołnierza ? Motyw spełnienia zaszczytnego obowiązku wobec ojczyzny powraca nam, niczym bumerang.
I chyba domyślamy się, jak to wyglądało „od środka ”.
MS : - I oczywiście macie rację. Raz w miesiącu pojawiałem się w koszarach, by odebrać tak zwany „ rozkaz ”. Były to pisemne dokumenty sporządzony przez dowódcę, na podstawie których przez kolejny miesiąc mogłem funkcjonować jako cywil. I tak przez dwa lata.
Wycieczki do koszar odbywałem w towarzystwie Andrzeja Rudego. Początkowo wysłano nas do jednostki w Nysie, do czołgów. A propos. Andrzej zapuścił wtedy trochę dłuższe włosy, które niezdarnie wystawały mu spod wojskowej czapki. Pewnego razu, zajęci rozmową, nie zauważyliśmy przechodzącego obok nas wyższego rangą żołnierza. Szliśmy sobie w najlepsze, bez salutowania i oznak jakiegokolwiek szacunku. No i się zaczęło…
Długie włosy Andrzeja Rudego natychmiast stały się jego przekleństwem. Niemal od razu zapadła decyzja, by ostrzec niepokornego żołnierza. Na szczęście dla mego kompana z boiska, sprawa rozeszła się „ po kościach ” dzięki wstawiennictwu któregoś z braci Peterków.
Po miesięcznym pobycie w Nysie i tak zwanej „ unitarce ” przeniesiono nas do Wrocławia, już na stałe.
PNR – K : - Jak postrzegał Pan zespół Piasta podczas gry na ulicy Sportowej?
Powrót do II ligi miał przecież swoją wymowę.
MS : - Zdecydowanie tak, powiem więcej, przez te kilka sezonów dysponowaliśmy bardzo dobrym zespołem. Z wielką sympatią wspominam osobę Stanisława Szymury, posiadającego fantastyczne podejście do młodzieży. Dla mnie, jednego z żółtodziobów, pukających do seniorów w wieku 16, czy 17 lat, była to ważna kwestia. Szymura był wyjątkowym człowiekiem.
PNR – K : - Który ponoć czasem demonstrował młodym adeptom futbolu, jak należało poprawnie uderzać piłkę z lewą nogą.
MS : - To było rzeczywiście niesamowite i także mi utkwiło w pamięci. Gdy trener Szymura uderzył piłkę swą legendarną lewą nogą, niejeden z młodszych piłkarzy popadał w kompleksy. Więcej na jego temat powie Wam Paweł Szarek, wnuk Stanisława Szymury.
PNR – K :- Paweł został już przez nas przepytany na tę okoliczność. A jak wspomina Pan trenera Tadeusza Nowaka?
MS : - Samo zaangażowanie tak znanej osoby na stanowisko trenera stanowiło dla nas spore przeżycie. Nowak był i pozostaje ikoną polskiej piłki, należy przecież do Galerii Sław warszawskiej Legii ! Bardzo go lubiłem, imponowały mi wiedza, doświadczenie i piłkarskie pewnego rodzaju „ obycie ” Tadeusza Nowaka.
„ Ferrari ” aktywnie uczestniczył w zajęciach i co ciekawe, wciąż przewyższał nas swą szybkością i panowaniem nad piłką. Zajęcia prowadzone przez Nowaka były czystą przyjemnością.
PNR – K : - Nigdy nie zadawaliśmy pewnego pytania, które pół żartem – pół serio, powinno nasuwać się w momencie przechodzenia z zespołu juniorów do pierwszej drużyny. Czy starszyzna zespołu organizowała „ chrzest ” dla młodych piłkarzy? A jeśli już takie rytuały się pojawiały, zapewne nie należały do najprzyjemniejszych ?
MS : - Pojawiały się regularnie. Były jednym z elementów funkcjonowania w drużynie i czasem przybierały ostrzejsze formy. Chrzest nie omijał nikogo, tak po prostu musiało być.
Chciałbym przy okazji zaznaczyć, że moje przejście do seniorów odbyło się bez jakichkolwiek problemów. Trudno zresztą, by było inaczej, pochodziliśmy przecież z małego środowiska i znaliśmy się dość dobrze. W seniorach zastałem Lesława Sołobodowskiego, Andrzeja Bilińskiego, Ryszarda Rosiaka czy Czesława Sobolewskiego. Sami widzicie, jak silny był to zespół. Przejście z juniorów powinno odbywać się w sposób płynny, jest to w końcu duży przeskok dla młodego zawodnika.
PNR – K : - Z tą płynnością bywa różnie.
MS : - Oczywiście. Spójrzcie chociażby na Adriana Kublika. Posiadał ogromny talent i do dziś powinien być pierwszoplanową postacią Piasta, przecież liczy sobie dopiero 29 lat.
Żałuję, że Adrian nie osiągnął w piłce więcej, predyspozycje do grania na wysokim poziomie przejawiał przecież spore.
PNR – K : - Nie da się ukryć. Kontynuując – jak wspomina Pan osobę Erwina Wojtyłki?
Jak scharakteryzowałby Pan jego metodykę i warsztat pracy?
MS : - Średnio. Przy całym szacunku dla tego szkoleniowca, nie uważam, by szczególnie wyróżniał się na tle innych trenerów. Więcej na temat Erwina Wojtyłki opowiedziałby Wam pojawiający się w naszym wywiadzie po raz kolejny Janek Kobryńczuk, istna kopalnia wiedzy i wszelakich anegdot. Janek do dziś upiera się, że pochodzący z Bielska były opiekun Piasta w znaczący sposób zahamował rozwój jego talentu.
PNR – K : - Nie omieszkamy i o to zapytać. Tymczasem zatrzymajmy się na Pucharze Polski z katowickim GKS-em. Finałowy pojedynek odbył się na stadionie Odry Opole.
MS : - Mecz miał dramatyczny przebieg i o naszym zwycięstwie zadecydowały dopiero rzuty karne. Na boisku zameldowałem się dokładnie w 114 minucie, zmieniając Darka Marciniaka.
(Mariusz Stelmach z kolegami z zespołu po zwycięskim finale Pucharu Polski)

PNR – K :- Spoglądając na kadrę Śląska przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, trudno nam oprzeć się wrażeniu, iż zaledwie jedno wywalczone trofeum to zdecydowanie za mało. Oczywiście, Górnik Zabrze zdecydowanie przewyższał ligowych rywali. Będziemy jednak upierać się, iż z tak mocną kadrą i najsilniejszą w Polsce linią pomocy można było pokusić się o kolejne sukcesy.
MS : - Można było i kolejne sukcesy powinny stać się kwestią czasu. Nie wszystkie aspekty funkcjonowały tak, jak powinny. Po odejściu trenera Apostela, funkcję pierwszego trenera objął chyba Alojzy Łysko. Dość niespodziewanie widmo spadku zajrzało nam w oczy, nasza gra nie wyglądała dobrze, a i atmosfera wokół zespołu daleka była od optymalnej. Dochodziło do zgrzytów między trenerem, a zawodnikami. Nie wróżyło to niestety sukcesów i jak się później okazało, ligę zakończyliśmy w nienajlepszym stylu.
PNR – K : - Wkrótce na Oporowską zawitał Romuald Szukiełowicz.
MS : - Podczas jego kadencji przeszedłem do Stali Stalowa Wola. Była to świadoma decyzja, chciałem przede wszystkim grać w piłkę, a u Szukiełowicza było o to ciężko.
PNR – K : - Czy zajęcia u tego szkoleniowca rzeczywiście należały do bardzo ciężkich?
Karol Ulatowski niemal z przerażeniem w głosie uwypuklał nam metody treningowe preferowane przez „ Szukieła ”.
MS : - U Szukiełowicza nie było łatwo. Hołdował starej szkole przygotowań, więc Karol z pewnością nie koloryzował. Z kolei decydując się na odejście, stanąłem przed dylematem, otrzymałem bowiem dwie propozycje : z Olimpii Poznań oraz właśnie ze Stalowej Woli.
PNR – K : - W Olimpii czekał na Pana milicyjny etat?
MS : - Nie, klub borykał się z problemami finansowymi. Olimpia balansowała pomiędzy strefą spadkową, a bezpiecznymi lokatami pozwalającymi na utrzymanie się w lidze.
„ Stalówka ” występowała wprawdzie w drugiej lidze, szybko jednak uzyskaliśmy awans do elity. Niestety, przygoda z Ekstraklasą potrwała zaledwie jeden sezon. Jak szybko awansowaliśmy, tak szybko wróciliśmy do drugiej ligi. W Stalowej Woli występowałem przez trzy i pół roku i również tam spotkałem kilku utalentowanych piłkarzy.
PNR – K : - Na potwierdzenie Pańskich słów, pozwolimy sobie przypomnieć nazwiska kilku z nich. Kolegami Mariusza Stelmacha w drużynie Stali byli między innymi : Eugeniusz Cebrat, Jerzy Mulawka czy Mieczysław Ożóg. Ten ostatni wciąż kopie piłkę, w lidze okręgowej. Na marginesie dodamy, że liczy sobie … 53 lata !
MS : - Zaskoczyliście mnie tą informacją. Mietek słynął z waleczności i chorobliwej wręcz ambicji, na boisku nie było dla niego straconych piłek.
PNR – K : - I , jak widać – zdrowia również mu nie brakuje.
Po Stalowej Woli zakotwiczył Pan w Świdniku, także w II lidze.
MS : - Zanim zostałem zawodnikiem Avii, trenowałem z Lechią Dzierżoniów. Nasi sąsiedzi zza miedzy szykowali się do występów w II lidze i poszukali wzmocnień. Nowym graczem Lechii został między innymi Karol Ulatowski, z którym dzieliłem nawet pokój podczas zgrupowania w Polanicy.
PNR – K : - Szkoleniowcem Lechii Dzierżoniów był natomiast Wiesław Pisarski.
MS : - Tak, macie rację. Muszę przyznać, że dysponujecie całkiem sporą wiedzą.
PNR – K : - Kilka chwil temu pytał Pan o zasoby naszej wiedzy, sporadycznie więc pozwolimy sobie na jej zaprezentowanie. Nie za często, bowiem nie my jesteśmy bohaterami rozmowy. Wnioskujemy, że z transferu do Dzierżoniowa wyszło fiasko i na horyzoncie pojawiła się właśnie Avia Świdnik ?
MS : - Byłem zdecydowany na grę w Lechii. Niestety, działacze z Dzierżoniowa trochę ociągali się z przedstawieniem ostatecznych warunków umowy. Gdy zadzwonił trener Bronisław Waligóra, nie zastanawiałem się ani przez moment. Udałem się do Świdnika i tam już zostałem. Początkowo zespół pałętał się w ogonie tabeli. Później było zdecydowanie lepiej i o ile dobrze pamiętam zakończyliśmy rozgrywki około 7. miejsca, w środku stawki. Jako ciekawostkę podam Wam fakt, iż właśnie w Avii występowałem u boku Wojciecha Klicha, ojca obecnego reprezentanta Polski – Mateusza. Z Wojtkiem pozostawaliśmy w dobrej komitywie, razem poszliśmy do Pogoni Leżajsk, gdzie jednak mój kompan nie znalazł uznania w oczach tamtejszych szkoleniowców. Mateusz Klich bardzo przypomina mi ojca, a żeby było jeszcze ciekawiej, również jego mama, czyli żona Wojtka, uprawiała sport. Grała w siatkówkę.
PNR – K : - Po Avii pojawił się Pan w trzecioligowej Pogoni Leżajsk ?
MS : - Tak i muszę Wam powiedzieć, ze poziom prezentowany przez zespoły z III ligi małopolskiej był w tamtych latach bardzo wysoki. Koalicja drużyn krakowskich, z Cracovią i Garbarnią na czele, stanowiła o sile tej ligi. Równie miło wspominam grę w Kamaksie Kańczuga, gdzie uczestniczyliśmy w wyścigu o awans do II ligi. Grałem jeszcze w Sokole Sokołów Małopolski i Górnovii Górno, ale to już bezpośrednio przed powrotem do Nowej Rudy. Sposobiłem się do zakończenia kariery. W wieku trzydziestu kilku lat, miałem poczucie, że pewien etap w moim życiu bezpowrotnie dobiega końca.
Wydawało mi się, że jestem zbyt zaawansowany wiekowo na dalszą grę.
Dziś zmieniło się me spojrzenie dotyczące kwestii wieku piłkarza. Widok zawodnika, który przekroczył 30. rok życia nie należy do rzadkości, co więcej, niekiedy przeżywają oni drugą młodość i są wiodącymi postaciami w swoich zespołach.
PNR – K : - Pozwolimy sobie zauważyć, że z pewnością nie odstawał Pan od młodszych kolegów z ostatniego sezonu rozegranego w Piaście. Było wręcz odwrotnie.
MS : - A jednak uzyskany przez nas wynik sportowy był daleki od oczekiwanego.
Trafiłem do młodego zespołu, w którym nie brakowało utalentowanych chłopców.
Piotrek Woźniak, Radek Druciak, czy Gienek Kołodziejczyk naprawdę potrafili grać w piłkę. Niestety, nie przełożyło się to na wyniki i z hukiem opuściliśmy szeregi czwartoligowców.
PNR – K : - Czy o powrocie do Nowej Rudy zadecydowały wyłącznie względy sentymentalne ?
MS : - Szczerze powiedziawszy, na decyzję o powrocie złożyło się kilka czynników, od rodzinnych po czysto pragmatyczne. Decydowała w głównej mierze konieczność opieki nad przedstawicielami starszego pokolenia w mej rodzinie. Powrót w rodzinne strony oznaczał spore zmiany w naszym życiu, zostawialiśmy przecież grono znajomych i przyjaciół, z którym zżyliśmy się przez lata. Muszę przyznać, że moja małżonka dość sceptycznie zapatrywała się na kwestię powrotu do naszego miasta, w przeciwieństwie do mnie.
Nowa Ruda zawsze była moim azylem .
PNR – K : - Pański syn, Dawid, z nostalgią wspomina okres spędzony w Stalowej Woli. Jak sam mówi – to szczególne dla niego miejsce.
MS : - I wcale mu się nie dziwię, do dziś utrzymuje przecież kontakty z przyjaciółmi ze Stalowej Woli. Życie w tym mieście płynęło inaczej, można by rzec, iż byliśmy tam niczym jedna, wielka rodzina.
PNR – K : - A huta, podobnie jak w przypadku noworudzkiej kopalni, pełniła rolę żywicielki regionu.
MS : - Takie to były czasy, przemysł ciężki kusił perspektywą pracy i do Stalowej Woli zjeżdżali ludzie z różnych zakątków naszego kraju. Stalowa nazywana była „ miastem rowerów ”, znakomita większość pracowników wracających ze swojej zmiany w fabryce korzystała bowiem z tego środka transportu.
PNR – K : - Jesienią 1999 roku ponownie zaprezentował się Pan noworudzkim kibicom w roli piłkarza Piasta. Historia zatoczyła koło.
MS : - Niedługo po powrocie odebrałem telefon od Krzysztofa Nowaka, które zaproponował mi pracę przy rozwożeniu mebli. Równocześnie odezwał się do mnie Zdzisław Druciak, proponując grę w Piaście.
PNR – K : - W meczach kontrolnych, rozgrywanych przed rozpoczęciem sezonu 1999/2000 szczególnie dobrze wypadł Pan przeciwko Polonii Bystrzyca.
MS : - To prawda, pamiętam to spotkanie. W bramce gości pojawił się były bramkarz Piasta – Krzysztof Klein i bodaj trzykrotnie zmusiłem go do kapitulacji.
PNR – K : - Wkrótce rozpoczęła się liga. Został Pan podopiecznym grającego trenera – Bogdana Marchewki. Czy żywa legenda Piasta nadawała się do tej roli? Pan Bogdan wyznał nam, że sam do końca nie był chyba przekonany do tego pomysłu.
MS : - Boguś zawsze charakteryzował się niebywałym spokojem, wręcz łagodnością. Znacie specyfikę piłkarskiej szatni, jest to mieszanina męskich charakterów, wśród których łagodność nie zawsze bywa pożądaną cechą. Raz po raz emocje biorą górę, codziennością stają się kłótnie, wulgaryzmy i niesnaski. Czy wyobrażacie sobie Bogdana podnoszącego głos na swych podopiecznych ?
PNR – K : - Nie do końca.
MS : - Sami widzicie. Dla kontrastu, spójrzcie na postawę i styl bycia Stanisława Leśniaka.
PNR – K : - Pan Staszek raczej nie zniżał głosu.
MS : - Staszek żyje futbolem, może o nim rozmawiać 24 godziny na dobę. Swą impulsywną naturę przenosił również na ławkę trenerską, co nie zawsze było właściwie odbierane przez zawodników. Trener musi „ żyć ” podczas meczu, przeżywać emocje.
PNR – K : - Spytamy zatem nieco przewrotnie – którego ze szkoleniowców, z którymi współpracował Pan w Piaście ceni Pan najbardziej ? Czy będzie to Tadeusz Nowak?
MS : - Tym razem nie macie racji. Zawsze uważałem, że trenerem potrafiącym najlepiej trafić do zawodników, był Wiesław Braja. Fakt, słynął z twardej ręki i szczególnie okresy przygotowawcze nie należały do najbardziej przyjemnych momentów sezonu. Nie odpuszczał nikomu, nieważne, czy nazywałeś się Stelmach, czy na przykład Pasiut.
Potrafił jednak żartem rozładować atmosferę, gdy przykładowo raz po raz wbiegaliśmy na ośnieżoną Górę Świętej Anny. Poza tym, oprócz warsztatu trenerskiego posiada on niezwykle istotnych cechy. Jest człowiekiem o wysokiej kulturze osobistej i innych, rzadko spotykanych zaletach. Brzydzi się kłamstwem i unika ludzi nieszczerych.
PNR – K : - Tym większą odrazę budzą w nas okoliczności, w jakich trener Braja rozstawał się z zespołem Piasta wiosną 2000 roku i nieprawdziwe informacje podawane na łamach lokalnych mediów przez osoby reprezentujące Klub. A czy otrzymał Pan może zaproszenie na uroczystą galę zorganizowaną w jubileuszowym roku 70-lecia noworudzkiego Piasta?
MS : - Niestety nie.
PNR – K : - Pewnych rzeczy nie wypada nam komentować, wróćmy więc może do sedna rozważań. Wiosną 2000 roku młody zespół Piasta, wsparty doświadczonym Mariuszem Stelmachem, opuszczał niestety szeregi IV ligi. Nawiasem mówiąc, byliście czerwoną latarnią tej ligi, zajmując ostatnią pozycję w tabeli.
MS : - I nawet dziś, po prawie 20 latach, nie jestem w stanie pojąć, dlaczego tak się stało.
Nie brakowało nam utalentowanych, głodnych gry zawodników. Nieskromnie mówiąc i ja prezentowałem się dobrze, zdobywając kilkanaście bramek. Czego zabrakło ? Naprawdę nie wiem. Może konsekwencji w grze obronnej, traciliśmy przecież sporo bramek.
PNR – K : - Dla poprawienia atmosfery zadamy teraz inne pytanie. Czy pamięta Pan datę swego pierwszego hat-tricka, uzyskanego w barwach Piasta ?
MS : - Nie, nie mogę tego pamiętać, to musiało być dawno temu.
PNR – K : - Działo się to dokładnie 5.IX.1982 roku, a Piast rozgromił Orła Ząbkowice aż 5-0.
MS : - Czyli nie pomyliłem się, to zamierzchłe czasy. Ale przypominam sobie mecz z Nysą Zgorzelec i hat-tricka w sezonie 1999-00. Niestety, na niewiele się to wszystko zdało.
Co jeszcze chcecie wiedzieć ? Pytajcie śmiało, bo małżonka zaraz posądzi mnie o małomówność…
PNR – K :- Którego z byłych kolegów z Piasta wyróżniłby Pan w pierwszej kolejności?
MS : - Przede wszystkim Andrzeja Świerczyńskiego. Rewelacyjnym obrońcą był Krzysztof Pasiut, taran, człowiek – demolka, do zadań specjalnych. Kto jeszcze ?
„ Kura ”, czyli Lesław Sołobodowski, a także „ Igła ”, Andrzej Biliński. Obaj prezentowali świetne wyszkolenie techniczne.
PNR – K : - Jeszcze jedna kwestia. Czy bez sukcesywnego wzmacniania składu, noworudzki Piast osiągałby podobne sukcesy? Czy byłby możliwy awans do II ligi i baraże ?A może gra na trzecim froncie oznaczałaby kres możliwości dla miejscowych piłkarzy ?
MS : - Pomoc zawodników z zewnątrz była nieodzowna dla rozwoju zespołu. Oczywiście nie wszyscy piłkarze z tak zwanej „ armii zaciężnej ” stawali się realnymi wzmocnieniami, lecz bez pomocy Kozłowskiego, czy Kretka sukcesy nie byłyby możliwe. Dodałbym Sawczuka, Duraja i kilku innych. Z satysfakcją obserwowałem poczynania Piasta i walkę o awans do elity. Regularnie pojawiałem się na meczach i dopingowałem kolegów z trybun.
Od siebie dodam, że nie wierzę w teorie spiskowe, wedle których Andrzej Kretek miałby sprzedać mecz w Jastrzębiu.
PNR – K : - Powoli chyba będziemy kończyć. A już tak zupełnie z innej beczki, przeraziła nas informacja o zawale serca Ikera Casillasa.
MS : - I nie tylko Was, również dla mnie jest to szokująca wiadomość. Oby Iker powrócił do pewnej sprawności, jest w końcu legendą światowych boisk. Stara prawda, mówiąca o tym, że zdrowie jest najważniejsze, cały czas znajduje swoje potwierdzenie.
PNR – K : - Życzymy więc i Panu, aby dopisywało zdrowie i do zobaczenia na Orliku.
Pięknie dziękujemy, było nam bardzo miło.
MS : - I ja dziękuję. Korzystając z okazji, chciałbym przekazać pozdrowienia dla piłkarzy i sympatyków Piasta. Wszystkiego dobrego!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz