Zbierając materiały do Kroniki Piasta pozwoliliśmy sobie złożyć
wizytę u kolejnego byłego zawodnika naszego Klubu.
Mariusz Stelmach zapisał całkiem przyzwoitą kartę w mocnym
onegdaj Śląsku Wrocław, a na szczeblu dawnej pierwszej ligi
występował również w Stali Stalowa Wola. Do udanej kariery
startował jednak w Nowej Rudzie i jak podkreśla – wiele
zawdzięcza jednemu z tutejszych szkoleniowców. Blisko
półtoragodzinna pogawędka, którą odbyliśmy z naszym rozmówcą,
tylko potwierdziła pozytywne reakcje internautów, pojawiające się
w chwili publikacji wspólnego zdjęcia. Wymiana poglądów z
Mariuszem Stelmachem to każdorazowo spora przyjemność. Nie inaczej
było i tym razem.
Zapraszamy do lektury.
Piast Nowa Ruda – Kronika : - Spotykamy się czasem na Orliku w
Nowej Rudzie i musimy przyznać, że wciąż imponują nam Pańskie
umiejętności. Dynamiki pozazdrościć mogą sporo młodsi
koledzy, a i waga jakby nieco spadła…
Mariusz Stelmach : - Mniej jem, piję dużo wody i w miarę
możliwości staram się znaleźć chwilę na odrobinę ruchu. Jestem
kierowcą tir-a i czasem ciężko o czas wolny. Gdy jednak takowy
znajdę, wówczas chętnie spotykam się ze starymi znajomymi na
jednym z noworudzkich boisk.
PNR – K : - Kilka tygodni temu jeden z etatowych uczestników
naszych spotkań wypowiedział następujące zdanie :
„ Nie jest przypadkiem, że Mariusz występował w Śląsku.
To nie nasza półka (…)”.
Nawiasem mówiąc, transfery z Nowej Rudy do Wrocławia zawsze
należały do rzadkości.
Jak odnalazł się Pan w otoczeniu znanych na owe czasy piłkarzy?
MS : - Z aklimatyzacją w nowym miejscu nie miałem większych
problemów. Skupiając się na kwestiach czysto piłkarskich –
imponowały mi umiejętności nieżyjącego już niestety Dariusza
Marciniaka. Był on zawodnikiem kompletnym, niebywale wyszkolonym, z
niezwykłą swobodą operującym piłką. Powinien osiągnąć w
piłce zdecydowanie więcej, czasem jednak pewne rzeczy toczą się
tak, a nie inaczej.
Dziś zmieniły się pewne wartości w życiu piłkarza, wzrosła też
świadomość osób wyczynowo uprawiających sport. Wciąż pamiętam
występ Darka w meczu reprezentacji Polski, rozegranym w 1987 roku na
Węgrzech. Mimo porażki 3-5, zanotował Marciniak fantastyczny
występ, udokumentowany zdobyciem dwóch bramek dla biało –
czerwonych.
PNR – K : - Jednym z symboli Śląska drugiej połowy lat
osiemdziesiątych pozostaje Ryszard Tarasiewicz, lider niezwykle
silnej linii pomocy. Tymczasem Stanisław Leśniarek opowiadał nam,
że niekoniecznie piłkarsko „ Taraś ” najbardziej
przypadł mu do gustu podczas pobytu w wojskowym klubie. Jak to więc
było z tym Tarasiewiczem? Czy swymi umiejętnościami bił na głowę
kolegów z zespołu?
MS : - Przy całym szacunku dla Ryszarda, zawodnikiem, który, w mej
opinii, prezentował naprawdę wysoki poziom, był Waldemar Prusik.
PNR – K : - A jednak.
MS : - To oczywiście moje zdanie, z którym niekoniecznie musicie
się zgodzić. Prusik uosabiał cechy nowoczesnego pomocnika,
pracował na całej długości i szerokości boiska.
PNR – K : We Wrocławiu spotkał Pan także innego wybitnego
gracza środka pola. Nazywał się Andrzej Rudy.
MS : - Wybitny był to piłkarz, stworzony do gry w piłkę nożną.
Urodzony lider i dyrygent poczynań zespołu. Nie sprawiało mu
różnicy, czy kopie futbolówkę prawą, czy lewą nogą.
Zaczęliście od pytań od Śląska, to może dla odmiany – pytanie
zadam Wam ja ?
Jak postępy w Waszej pracy ? Dużo wiecie o noworudzkim Piaście ?
PNR – K : - Trochę wiemy. A spotkania takie, jak dzisiejsze, są
dla nas prawdziwą przyjemnością i okazją do zgłębiania wiedzy.
Nie znamy na ten przykład boiskowego pseudonimu Mariusza Stelmacha.
MS : - Nazywano mnie „ Maksem ” , lub „ Maksiem ” i nawet do
dziś wiele osób tak się do mnie zwraca.
PNR – K : - Między innymi Jan Kobryńczuk, podczas gier na
Orliku.
MS : - Dokładnie tak.
PNR – K : - Skupmy się na klubach, w których występował Pan
w czasie kariery.
Kiedy rozpoczął Pan regularne treningi w noworudzkim Piaście ?
MS : - Najprawdopodobniej było to w połowie lat siedemdziesiątych.
Liczyłem sobie 10, może 11 wiosen. Pierwsze doświadczenia
zbierałem pod czujnym okiem mego wujka, trenera Ryszarda Szybki.
PNR – K : - Pierwszy trener w seniorskiej drużynie Piasta, to ?
MS : - Eugeniusz Gruszka, miałem wówczas 16, lub 17 lat. Mecze
rozgrywaliśmy w Słupcu. W seniorach Piasta, między innymi na
szczeblu III ligi, bardzo dobrze współpracowało mi się na boisku
z Andrzejem Świerczyńskim. Gra u jego boku była przyjemnością.
PNR - : - Podobnie jak u boku Jerzego Turonia? Niepostrzeżenie
powiększa nam się grono piłkarzy, którzy zapadli Panu w pamięci
z racji klasy prezentowanej na boisku.
MS : - Jurek dysponował ogromnym talentem. Pamiętam sytuację, gdy
sposobiłem się do wyjazdu do Wrocławia. W tle rozważań o
transferze przewijało się, co zrozumiałe, wojsko i perspektywa
dwuletniej służby. Jurek Turoń dodawał mi otuchy, zachęcając do
zmiany klubu.
„ Niczym się nie przejmuj i przejdź do Śląska
(…) ” – tymi słowy starał się rozwiać moje ewentualne
wątpliwości. Nie będę ukrywał, że w wieku 20 lat odczuwałem
pewnego rodzaju niepokój związany ze zmianą klubu. Jurek wręcz
nakazywał mi zachowanie spokoju, a ja starałem się zastosować do
jego poleceń.
PNR – K : - Zatrzymajmy się na chwilę właśnie przy wątku
transferu do Śląska Wrocław. Czy groziło Panu „ pójście w
kamasze ” ? Czy tego typu argumentami posiłkowali się wojskowi
działacze z Wrocławia ?
MS : - Przede wszystkim, przemówiły do nich argumenty sportowe i
moja dobra dyspozycja podczas sparingowych gier z rezerwami Śląska.
W obu test – meczach zaprezentowałem się z bardzo korzystnej
strony, zdobywając między innymi dwie bramki na stadionie położonym
przy ulicy Oporowskiej. Pewnego razu, gdy stałem na noworudzkim
dworcu kolejowym w oczekiwaniu na pociąg do Wałbrzycha, podszedł
do mnie pewien mężczyzna. Po chwili zorientowałem się, że był
nim Zygmunt Peterek. Od słowa, do słowa, trener Peterek zaprosił
mnie do swego auta i razem udaliśmy się w podróż do stolicy
Dolnego Śląska. Tam ustaliliśmy warunki, na jakich reprezentować
miałem nowy zespół.
Jeśli zaś chodzi o rozmowy działaczy, krakowskim, czy być może
wrocławskim targiem ustalono, że moje przejście do Śląska odbyć
się miało właśnie na zasadzie pójścia do wojska.
W Nowej Rudzie rozpętała się burza.
PNR : - K : - Aż tak ?
MS : - Działacze dość niechętnie zapatrywali się na moje
odejście, czemu zresztą niespecjalnie się dziwię. Piast
prezentował wysoką formę, a i ja czułem się wartościowym
członkiem zespołu. Uwarunkowaniom transferu towarzyszyły jednakże
pewne okoliczności, do których niekonieczne chciałbym wracać
pamięcią. Przykładowo: moje zwolnienie z macierzystego zakładu
pracy, jakim była kopalnia, wspominam do dziś z olbrzymim
niesmakiem. Koniec końców – w myśl ustaleń decydentów obu
klubów, trafiłem do Śląska na dwa lata, celem odbycia służby
wojskowej. Po upływie tego okresu pozostałem w Śląsku na dłużej,
na kolejne dwa sezony.
PNR – K : - Jak wyglądało codzienne życie Mariusza Stelmacha
– żołnierza ? Motyw spełnienia zaszczytnego obowiązku wobec
ojczyzny powraca nam, niczym bumerang.
I chyba domyślamy się, jak to wyglądało „od środka ”.
MS : - I oczywiście macie rację. Raz w miesiącu pojawiałem się w
koszarach, by odebrać tak zwany „ rozkaz ”. Były to pisemne
dokumenty sporządzony przez dowódcę, na podstawie których przez
kolejny miesiąc mogłem funkcjonować jako cywil. I tak przez dwa
lata.
Wycieczki do koszar odbywałem w towarzystwie Andrzeja Rudego.
Początkowo wysłano nas do jednostki w Nysie, do czołgów. A
propos. Andrzej zapuścił wtedy trochę dłuższe włosy, które
niezdarnie wystawały mu spod wojskowej czapki. Pewnego razu, zajęci
rozmową, nie zauważyliśmy przechodzącego obok nas wyższego rangą
żołnierza. Szliśmy sobie w najlepsze, bez salutowania i oznak
jakiegokolwiek szacunku. No i się zaczęło…
Długie włosy Andrzeja Rudego natychmiast stały się jego
przekleństwem. Niemal od razu zapadła decyzja, by ostrzec
niepokornego żołnierza. Na szczęście dla mego kompana z boiska,
sprawa rozeszła się „ po kościach ” dzięki wstawiennictwu
któregoś z braci Peterków.
Po miesięcznym pobycie w Nysie i tak zwanej „ unitarce ”
przeniesiono nas do Wrocławia, już na stałe.
PNR – K : - Jak postrzegał Pan zespół Piasta podczas gry na
ulicy Sportowej?
Powrót do II ligi miał przecież swoją wymowę.
MS : - Zdecydowanie tak, powiem więcej, przez te kilka sezonów
dysponowaliśmy bardzo dobrym zespołem. Z wielką sympatią
wspominam osobę Stanisława Szymury, posiadającego fantastyczne
podejście do młodzieży. Dla mnie, jednego z żółtodziobów,
pukających do seniorów w wieku 16, czy 17 lat, była to ważna
kwestia. Szymura był wyjątkowym człowiekiem.
PNR – K : - Który ponoć czasem demonstrował młodym adeptom
futbolu, jak należało poprawnie uderzać piłkę z lewą nogą.
MS : - To było rzeczywiście niesamowite i także mi utkwiło w
pamięci. Gdy trener Szymura uderzył piłkę swą legendarną lewą
nogą, niejeden z młodszych piłkarzy popadał w kompleksy. Więcej
na jego temat powie Wam Paweł Szarek, wnuk Stanisława Szymury.
PNR – K :- Paweł został już przez nas przepytany na tę
okoliczność. A jak wspomina Pan trenera Tadeusza Nowaka?
MS : - Samo zaangażowanie tak znanej osoby na stanowisko trenera
stanowiło dla nas spore przeżycie. Nowak był i pozostaje ikoną
polskiej piłki, należy przecież do Galerii Sław warszawskiej
Legii ! Bardzo go lubiłem, imponowały mi wiedza, doświadczenie i
piłkarskie pewnego rodzaju „ obycie ” Tadeusza Nowaka.
„ Ferrari ” aktywnie uczestniczył w zajęciach i co ciekawe,
wciąż przewyższał nas swą szybkością i panowaniem nad piłką.
Zajęcia prowadzone przez Nowaka były czystą przyjemnością.
PNR – K : - Nigdy nie zadawaliśmy pewnego pytania, które pół
żartem – pół serio, powinno nasuwać się w momencie
przechodzenia z zespołu juniorów do pierwszej drużyny. Czy
starszyzna zespołu organizowała „ chrzest ” dla młodych
piłkarzy? A jeśli już takie rytuały się pojawiały, zapewne nie
należały do najprzyjemniejszych ?
MS : - Pojawiały się regularnie. Były jednym z elementów
funkcjonowania w drużynie i czasem przybierały ostrzejsze formy.
Chrzest nie omijał nikogo, tak po prostu musiało być.
Chciałbym przy okazji zaznaczyć, że moje przejście do seniorów
odbyło się bez jakichkolwiek problemów. Trudno zresztą, by było
inaczej, pochodziliśmy przecież z małego środowiska i znaliśmy
się dość dobrze. W seniorach zastałem Lesława Sołobodowskiego,
Andrzeja Bilińskiego, Ryszarda Rosiaka czy Czesława Sobolewskiego.
Sami widzicie, jak silny był to zespół. Przejście z juniorów
powinno odbywać się w sposób płynny, jest to w końcu duży
przeskok dla młodego zawodnika.
PNR – K : - Z tą płynnością bywa różnie.
MS : - Oczywiście. Spójrzcie chociażby na Adriana Kublika.
Posiadał ogromny talent i do dziś powinien być pierwszoplanową
postacią Piasta, przecież liczy sobie dopiero 29 lat.
Żałuję, że Adrian nie osiągnął w piłce więcej, predyspozycje
do grania na wysokim poziomie przejawiał przecież spore.
PNR – K : - Nie da się ukryć. Kontynuując – jak wspomina
Pan osobę Erwina Wojtyłki?
Jak scharakteryzowałby Pan jego metodykę i warsztat pracy?
MS : - Średnio. Przy całym szacunku dla tego szkoleniowca, nie
uważam, by szczególnie wyróżniał się na tle innych trenerów.
Więcej na temat Erwina Wojtyłki opowiedziałby Wam pojawiający się
w naszym wywiadzie po raz kolejny Janek Kobryńczuk, istna kopalnia
wiedzy i wszelakich anegdot. Janek do dziś upiera się, że
pochodzący z Bielska były opiekun Piasta w znaczący sposób
zahamował rozwój jego talentu.
PNR – K : - Nie omieszkamy i o to zapytać. Tymczasem
zatrzymajmy się na Pucharze Polski z katowickim GKS-em. Finałowy
pojedynek odbył się na stadionie Odry Opole.
MS : - Mecz miał dramatyczny przebieg i o naszym zwycięstwie
zadecydowały dopiero rzuty karne. Na boisku zameldowałem się
dokładnie w 114 minucie, zmieniając Darka Marciniaka.
(Mariusz Stelmach z kolegami z zespołu po zwycięskim finale Pucharu Polski)
PNR – K :- Spoglądając na kadrę Śląska przełomu lat
osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, trudno nam oprzeć się
wrażeniu, iż zaledwie jedno wywalczone trofeum to zdecydowanie za
mało. Oczywiście, Górnik Zabrze zdecydowanie przewyższał
ligowych rywali. Będziemy jednak upierać się, iż z tak mocną
kadrą i najsilniejszą w Polsce linią pomocy można było pokusić
się o kolejne sukcesy.
MS : - Można było i kolejne sukcesy powinny stać się kwestią
czasu. Nie wszystkie aspekty funkcjonowały tak, jak powinny. Po
odejściu trenera Apostela, funkcję pierwszego trenera objął chyba
Alojzy Łysko. Dość niespodziewanie widmo spadku zajrzało nam w
oczy, nasza gra nie wyglądała dobrze, a i atmosfera wokół zespołu
daleka była od optymalnej. Dochodziło do zgrzytów między
trenerem, a zawodnikami. Nie wróżyło to niestety sukcesów i jak
się później okazało, ligę zakończyliśmy w nienajlepszym stylu.
PNR – K : - Wkrótce na Oporowską zawitał Romuald
Szukiełowicz.
MS : - Podczas jego kadencji przeszedłem do Stali Stalowa Wola. Była
to świadoma decyzja, chciałem przede wszystkim grać w piłkę, a u
Szukiełowicza było o to ciężko.
PNR – K : - Czy zajęcia u tego szkoleniowca rzeczywiście
należały do bardzo ciężkich?
Karol Ulatowski niemal z przerażeniem w głosie uwypuklał nam
metody treningowe preferowane przez „ Szukieła ”.
MS : - U Szukiełowicza nie było łatwo. Hołdował starej szkole
przygotowań, więc Karol z pewnością nie koloryzował. Z kolei
decydując się na odejście, stanąłem przed dylematem, otrzymałem
bowiem dwie propozycje : z Olimpii Poznań oraz właśnie ze Stalowej
Woli.
PNR – K : - W Olimpii czekał na Pana milicyjny etat?
MS : - Nie, klub borykał się z problemami finansowymi. Olimpia
balansowała pomiędzy strefą spadkową, a bezpiecznymi lokatami
pozwalającymi na utrzymanie się w lidze.
„ Stalówka ” występowała wprawdzie w drugiej lidze, szybko
jednak uzyskaliśmy awans do elity. Niestety, przygoda z Ekstraklasą
potrwała zaledwie jeden sezon. Jak szybko awansowaliśmy, tak szybko
wróciliśmy do drugiej ligi. W Stalowej Woli występowałem przez
trzy i pół roku i również tam spotkałem kilku utalentowanych
piłkarzy.
PNR – K : - Na potwierdzenie Pańskich słów, pozwolimy sobie
przypomnieć nazwiska kilku z nich. Kolegami Mariusza Stelmacha w
drużynie Stali byli między innymi : Eugeniusz Cebrat, Jerzy
Mulawka czy Mieczysław Ożóg. Ten ostatni wciąż kopie piłkę, w
lidze okręgowej. Na marginesie dodamy, że liczy sobie … 53 lata
!
MS : - Zaskoczyliście mnie tą informacją. Mietek słynął z
waleczności i chorobliwej wręcz ambicji, na boisku nie było dla
niego straconych piłek.
PNR – K : - I , jak widać – zdrowia również mu nie brakuje.
Po Stalowej Woli zakotwiczył Pan w Świdniku, także w II lidze.
MS : - Zanim zostałem zawodnikiem Avii, trenowałem z Lechią
Dzierżoniów. Nasi sąsiedzi zza miedzy szykowali się do występów
w II lidze i poszukali wzmocnień. Nowym graczem Lechii został
między innymi Karol Ulatowski, z którym dzieliłem nawet pokój
podczas zgrupowania w Polanicy.
PNR – K : - Szkoleniowcem Lechii Dzierżoniów był natomiast
Wiesław Pisarski.
MS : - Tak, macie rację. Muszę przyznać, że dysponujecie całkiem
sporą wiedzą.
PNR – K : - Kilka chwil temu pytał Pan o zasoby naszej wiedzy,
sporadycznie więc pozwolimy sobie na jej zaprezentowanie. Nie za
często, bowiem nie my jesteśmy bohaterami rozmowy. Wnioskujemy, że
z transferu do Dzierżoniowa wyszło fiasko i na horyzoncie pojawiła
się właśnie Avia Świdnik ?
MS : - Byłem zdecydowany na grę w Lechii. Niestety, działacze z
Dzierżoniowa trochę ociągali się z przedstawieniem ostatecznych
warunków umowy. Gdy zadzwonił trener Bronisław Waligóra, nie
zastanawiałem się ani przez moment. Udałem się do Świdnika i tam
już zostałem. Początkowo zespół pałętał się w ogonie tabeli.
Później było zdecydowanie lepiej i o ile dobrze pamiętam
zakończyliśmy rozgrywki około 7. miejsca, w środku stawki. Jako
ciekawostkę podam Wam fakt, iż właśnie w Avii występowałem u
boku Wojciecha Klicha, ojca obecnego reprezentanta Polski –
Mateusza. Z Wojtkiem pozostawaliśmy w dobrej komitywie, razem
poszliśmy do Pogoni Leżajsk, gdzie jednak mój kompan nie znalazł
uznania w oczach tamtejszych szkoleniowców. Mateusz Klich bardzo
przypomina mi ojca, a żeby było jeszcze ciekawiej, również jego
mama, czyli żona Wojtka, uprawiała sport. Grała w siatkówkę.
PNR – K : - Po Avii pojawił się Pan w trzecioligowej Pogoni
Leżajsk ?
MS : - Tak i muszę Wam powiedzieć, ze poziom prezentowany przez
zespoły z III ligi małopolskiej był w tamtych latach bardzo
wysoki. Koalicja drużyn krakowskich, z Cracovią i Garbarnią na
czele, stanowiła o sile tej ligi. Równie miło wspominam grę w
Kamaksie Kańczuga, gdzie uczestniczyliśmy w wyścigu o awans do II
ligi. Grałem jeszcze w Sokole Sokołów Małopolski i Górnovii
Górno, ale to już bezpośrednio przed powrotem do Nowej Rudy.
Sposobiłem się do zakończenia kariery. W wieku trzydziestu kilku
lat, miałem poczucie, że pewien etap w moim życiu bezpowrotnie
dobiega końca.
Wydawało mi się, że jestem zbyt zaawansowany wiekowo na dalszą
grę.
Dziś zmieniło się me spojrzenie dotyczące kwestii wieku piłkarza.
Widok zawodnika, który przekroczył 30. rok życia nie należy do
rzadkości, co więcej, niekiedy przeżywają oni drugą młodość i
są wiodącymi postaciami w swoich zespołach.
PNR – K : - Pozwolimy sobie zauważyć, że z pewnością nie
odstawał Pan od młodszych kolegów z ostatniego sezonu rozegranego
w Piaście. Było wręcz odwrotnie.
MS : - A jednak uzyskany przez nas wynik sportowy był daleki od
oczekiwanego.
Trafiłem do młodego zespołu, w którym nie brakowało
utalentowanych chłopców.
Piotrek Woźniak, Radek Druciak, czy Gienek Kołodziejczyk naprawdę
potrafili grać w piłkę. Niestety, nie przełożyło się to na
wyniki i z hukiem opuściliśmy szeregi czwartoligowców.
PNR – K : - Czy o powrocie do Nowej Rudy zadecydowały
wyłącznie względy sentymentalne ?
MS : - Szczerze powiedziawszy, na decyzję o powrocie złożyło się
kilka czynników, od rodzinnych po czysto pragmatyczne. Decydowała w
głównej mierze konieczność opieki nad przedstawicielami starszego
pokolenia w mej rodzinie. Powrót w rodzinne strony oznaczał spore
zmiany w naszym życiu, zostawialiśmy przecież grono znajomych i
przyjaciół, z którym zżyliśmy się przez lata. Muszę przyznać,
że moja małżonka dość sceptycznie zapatrywała się na kwestię
powrotu do naszego miasta, w przeciwieństwie do mnie.
Nowa Ruda zawsze była moim azylem .
PNR – K : - Pański syn, Dawid, z nostalgią wspomina okres
spędzony w Stalowej Woli. Jak sam mówi – to szczególne dla niego
miejsce.
MS : - I wcale mu się nie dziwię, do dziś utrzymuje przecież
kontakty z przyjaciółmi ze Stalowej Woli. Życie w tym mieście
płynęło inaczej, można by rzec, iż byliśmy tam niczym jedna,
wielka rodzina.
PNR – K : - A huta, podobnie jak w przypadku noworudzkiej
kopalni, pełniła rolę żywicielki regionu.
MS : - Takie to były czasy, przemysł ciężki kusił perspektywą
pracy i do Stalowej Woli zjeżdżali ludzie z różnych zakątków
naszego kraju. Stalowa nazywana była „ miastem rowerów ”,
znakomita większość pracowników wracających ze swojej zmiany w
fabryce korzystała bowiem z tego środka transportu.
PNR – K : - Jesienią 1999 roku ponownie zaprezentował się Pan
noworudzkim kibicom w roli piłkarza Piasta. Historia zatoczyła
koło.
MS : - Niedługo po powrocie odebrałem telefon od Krzysztofa Nowaka,
które zaproponował mi pracę przy rozwożeniu mebli. Równocześnie
odezwał się do mnie Zdzisław Druciak, proponując grę w Piaście.
PNR – K : - W meczach kontrolnych, rozgrywanych przed
rozpoczęciem sezonu 1999/2000 szczególnie dobrze wypadł Pan
przeciwko Polonii Bystrzyca.
MS : - To prawda, pamiętam to spotkanie. W bramce gości pojawił
się były bramkarz Piasta – Krzysztof Klein i bodaj trzykrotnie
zmusiłem go do kapitulacji.
PNR – K : - Wkrótce rozpoczęła się liga. Został Pan
podopiecznym grającego trenera – Bogdana Marchewki. Czy żywa
legenda Piasta nadawała się do tej roli? Pan Bogdan wyznał nam, że
sam do końca nie był chyba przekonany do tego pomysłu.
MS : - Boguś zawsze charakteryzował się niebywałym spokojem,
wręcz łagodnością. Znacie specyfikę piłkarskiej szatni, jest to
mieszanina męskich charakterów, wśród których łagodność nie
zawsze bywa pożądaną cechą. Raz po raz emocje biorą górę,
codziennością stają się kłótnie, wulgaryzmy i niesnaski. Czy
wyobrażacie sobie Bogdana podnoszącego głos na swych podopiecznych
?
PNR – K : - Nie do końca.
MS : - Sami widzicie. Dla kontrastu, spójrzcie na postawę i styl
bycia Stanisława Leśniaka.
PNR – K : - Pan Staszek raczej nie zniżał głosu.
MS : - Staszek żyje futbolem, może o nim rozmawiać 24 godziny na
dobę. Swą impulsywną naturę przenosił również na ławkę
trenerską, co nie zawsze było właściwie odbierane przez
zawodników. Trener musi „ żyć ” podczas meczu, przeżywać
emocje.
PNR – K : - Spytamy zatem nieco przewrotnie – którego ze
szkoleniowców, z którymi współpracował Pan w Piaście ceni Pan
najbardziej ? Czy będzie to Tadeusz Nowak?
MS : - Tym razem nie macie racji. Zawsze uważałem, że trenerem
potrafiącym najlepiej trafić do zawodników, był Wiesław Braja.
Fakt, słynął z twardej ręki i szczególnie okresy przygotowawcze
nie należały do najbardziej przyjemnych momentów sezonu. Nie
odpuszczał nikomu, nieważne, czy nazywałeś się Stelmach, czy na
przykład Pasiut.
Potrafił jednak żartem rozładować atmosferę, gdy przykładowo
raz po raz wbiegaliśmy na ośnieżoną Górę Świętej Anny. Poza
tym, oprócz warsztatu trenerskiego posiada on niezwykle istotnych
cechy. Jest człowiekiem o wysokiej kulturze osobistej i innych,
rzadko spotykanych zaletach. Brzydzi się kłamstwem i unika ludzi
nieszczerych.
PNR – K : - Tym większą odrazę budzą w nas okoliczności, w
jakich trener Braja rozstawał się z zespołem Piasta wiosną 2000
roku i nieprawdziwe informacje podawane na łamach lokalnych mediów
przez osoby reprezentujące Klub. A czy otrzymał Pan może
zaproszenie na uroczystą galę zorganizowaną w jubileuszowym roku
70-lecia noworudzkiego Piasta?
MS : - Niestety nie.
PNR – K : - Pewnych rzeczy nie wypada nam komentować, wróćmy
więc może do sedna rozważań. Wiosną 2000 roku młody zespół
Piasta, wsparty doświadczonym Mariuszem Stelmachem, opuszczał
niestety szeregi IV ligi. Nawiasem mówiąc, byliście czerwoną
latarnią tej ligi, zajmując ostatnią pozycję w tabeli.
MS : - I nawet dziś, po prawie 20 latach, nie jestem w stanie pojąć,
dlaczego tak się stało.
Nie brakowało nam utalentowanych, głodnych gry zawodników.
Nieskromnie mówiąc i ja prezentowałem się dobrze, zdobywając
kilkanaście bramek. Czego zabrakło ? Naprawdę nie wiem. Może
konsekwencji w grze obronnej, traciliśmy przecież sporo bramek.
PNR – K : - Dla poprawienia atmosfery zadamy teraz inne
pytanie. Czy pamięta Pan datę swego pierwszego hat-tricka,
uzyskanego w barwach Piasta ?
MS : - Nie, nie mogę tego pamiętać, to musiało być dawno temu.
PNR – K : - Działo się to dokładnie 5.IX.1982 roku, a Piast
rozgromił Orła Ząbkowice aż 5-0.
MS : - Czyli nie pomyliłem się, to zamierzchłe czasy. Ale
przypominam sobie mecz z Nysą Zgorzelec i hat-tricka w sezonie
1999-00. Niestety, na niewiele się to wszystko zdało.
Co jeszcze chcecie wiedzieć ? Pytajcie śmiało, bo małżonka zaraz
posądzi mnie o małomówność…
PNR – K :- Którego z byłych kolegów z Piasta wyróżniłby
Pan w pierwszej kolejności?
MS : - Przede wszystkim Andrzeja Świerczyńskiego. Rewelacyjnym
obrońcą był Krzysztof Pasiut, taran, człowiek – demolka, do
zadań specjalnych. Kto jeszcze ?
„ Kura ”, czyli Lesław Sołobodowski, a także „ Igła ”,
Andrzej Biliński. Obaj prezentowali świetne wyszkolenie techniczne.
PNR – K : - Jeszcze jedna kwestia. Czy bez sukcesywnego
wzmacniania składu, noworudzki Piast osiągałby podobne sukcesy?
Czy byłby możliwy awans do II ligi i baraże ?A może gra na
trzecim froncie oznaczałaby kres możliwości dla miejscowych
piłkarzy ?
MS : - Pomoc zawodników z zewnątrz była nieodzowna dla rozwoju
zespołu. Oczywiście nie wszyscy piłkarze z tak zwanej „ armii
zaciężnej ” stawali się realnymi wzmocnieniami, lecz bez pomocy
Kozłowskiego, czy Kretka sukcesy nie byłyby możliwe. Dodałbym
Sawczuka, Duraja i kilku innych. Z satysfakcją obserwowałem
poczynania Piasta i walkę o awans do elity. Regularnie pojawiałem
się na meczach i dopingowałem kolegów z trybun.
Od siebie dodam, że nie wierzę w teorie spiskowe, wedle których
Andrzej Kretek miałby sprzedać mecz w Jastrzębiu.
PNR – K : - Powoli chyba będziemy kończyć. A już tak
zupełnie z innej beczki, przeraziła nas informacja o zawale serca
Ikera Casillasa.
MS : - I nie tylko Was, również dla mnie jest to szokująca
wiadomość. Oby Iker powrócił do pewnej sprawności, jest w końcu
legendą światowych boisk. Stara prawda, mówiąca o tym, że
zdrowie jest najważniejsze, cały czas znajduje swoje potwierdzenie.
PNR – K : - Życzymy więc i Panu, aby dopisywało zdrowie i do
zobaczenia na Orliku.
Pięknie dziękujemy, było nam bardzo miło.
MS : - I ja dziękuję. Korzystając z okazji, chciałbym przekazać
pozdrowienia dla piłkarzy i sympatyków Piasta. Wszystkiego dobrego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz