Piast Nowa Ruda – Kronika : - Jest Pan synonimem
utalentowanego, aczkolwiek nie do końca spełnionego pokolenia.
Zapewne domyśla się Pan, co konkretnie mamy na myśli? Często
rozmawiamy o barażach z lat 1980 – 81 i szczerze mówiąc, nie
dają nam one spokoju.
Zdzisław Majdak : - Doskonale to rozumiem, szczególnie mecz
z Chemikiem Kędzierzyn rozegrany w dniu 27 lipca 1980 roku powinien
zakończyć się naszym zwycięstwem. Graliśmy na stadionie Pafawagu
Wrocław i prowadziliśmy po bramce Marka Stępniaka.
Chemicy byli od nas słabsi, a bramki uzyskali po dwóch prostych
błędach popełnionych przez Leszka Kasprzyka w obronie. Tak bywa,
piłka nożna to przecież gra błędów. Nie powinniśmy przegrać
tego spotkania, przyznam, że przez długi czas nie mogliśmy
pogodzić się przegraną.
PNR – K : - To jeszcze nic. Kilka lat wstecz, w roku 1976,
przystąpiliście do baraży o drugą ligę. Niestety, zespoły Unii
Tarnów, Stali Brzeg i Resovii okazały się poza zasięgiem Piasta.
Wydawało się, że w Nowej Rudzie powstaje silna, perspektywiczna
drużyna, tymczasem już po roku … opuściliście szeregi trzeciej
ligi. Niepojęte.
ZM : - Ciężko to wyjaśnić i powiem Panom, że płakać mi
się chciało w momencie tej degradacji. Jeśli już o tym
rozmawiamy, jak zapewne Panowie wiedzą, w pewnym momencie odebrane
zostały punkty Stali Brzeg. Powodem tego stanu rzeczy były występy
nieuprawnionego zawodnika, Pokina – Sochy. Promocja była o włos,
jednak mecz w Tarnowie z tamtejszą Unią zaważył o naszym
niepowodzeniu.
PNR – K : - Wspominał Pan kiedyś w rozmowie telefonicznej
nazwisko pewnego pierwszoligowego sędziego i okoliczności porażki
w Tarnowie.
ZM : - Nie ma chyba większego sensu na podawanie personaliów
pana w czerni, faktem jest jednak, że zostaliśmy w Tarnowie
okrutnie skrzywdzeni.
PNR – K : - Po pierwszej połowie prowadził Piast, po
bramce Romana Drzystka.
ZM : - Ale w drugiej odsłonie działy się na boisku rzeczy
przedziwne. Zresztą, już w momencie schodzenia na przerwę
usłyszeliśmy od piłkarzy Unii : < - Prowadzicie, ale i tak tego
nie wygracie ! >. Panowie, pamiętam to do dziś, po ponad
czterdziestu latach!
Sędzia wyczyniał cuda, „ kręcił ” niesamowicie. Podyktował
na przykład rzut wolny pośredni z 7 metrów, a przy jednej z bramek
naszego bramkarza wrzucono dosłownie z piłką do bramki. Gdyby
udało się wygrać w Tarnowie, droga do drugiej ligi stanęłaby
otworem.
PNR – K : - Zaczęliśmy rozmowę od niezbyt przyjemnych
retrospekcji. A gdybyśmy mieli spytać, co jeszcze w pierwszej
kolejności kojarzy się Panu z Piastem ?
ZM : - Będzie to polityka kadrowa. Za moich czasów zawodnik
30 – letni uznawany był za starego! Dziwiło mnie tego typu
podejście. Przykładowo, mój przyjaciel Władysław Kępa sam
zrezygnował z gry w Piaście mając niespełna 29 lat.
PNR – K : - Postać Pana Władysława musi pojawić się
podczas trwania naszej rozmowy. Wiemy o szczególnych relacjach,
które łączą obu Panów.
ZM : - Władziu to mój serdeczny przyjaciel, na którego
zawsze mogę liczyć. Od momentu przyjścia do Piasta starałem się
naśladować pozytywne wzorce, które podpatrywałem między innymi u
niego. Zatem, z czasem i ja brałem na siebie obowiązek wprowadzenia
nowych piłkarzy do zespołu, otaczałem ich opieką i służyłem
radą. Nigdy nie byłem zwolennikiem przesadnego podnoszenia głosu i
tę cechę także przejąłem po Władysławie.
PNR – K : - Z powodu kontuzji Pan Władysław nie znalazł
się w kadrze zespołu Piasta udającego się do Francji w 1976 roku.
Wspominamy o tym nieprzypadkowo, wyjazdy za granicę w tamtych
czasach nie należały przecież do codzienności.
ZM : - Oczywiście, realia były zupełnie inne. Obecnie nie
ma najmniejszych problemów ze swobodnym poruszaniem się po całej
Europie.
Sam wyjazd przypominał po trosze prowizorkę. Nie pojechał Władziu,
nie pojechali też młodzi piłkarze, jak Andrzej Biliński, czy
Czesław Sobolewski. Działacze obawiali się, że zostaną oni na
Zachodzie i nie będą chcieli wrócić do domu …
Ostatecznie mieliśmy spory problem, by w pięciu rozegranych we
Francji meczach wystawić do gry jedenastu zawodników. Co ciekawe,
wszystkie te spotkania wygraliśmy.
A jeśli już tak sobie wspominamy, wyjawię Panom pewną tajemnicę.
Wedle relacji pewnej Polki na stałe mieszkającej w Wallers, za
każdy rozegrany tam mecz mieliśmy obiecane po 50 franków. Nasi
wspaniałomyślni działacze nie przekazali nam pieniędzy, a gdy
upomnieliśmy się o swoje, wówczas … zaproponowali, abyśmy te
franki od nich odkupili!
PNR – K : - Obrzydliwe praktyki.
ZM : - Ale prawdziwe. To było chore, zważywszy nie tyle na
dewizowe przeliczniki, co postępowanie niektórych osób. Zachowałem
jednakże i miłe wspomnienia z tego pobytu. Wraz z nieżyjącym już
Zbigniewem Turkowiczem mieszkaliśmy u pewnej francuskiej rodziny, z
którą kontakt utrzymuję do dziś. Dzięki tym znajomościom już
pięć razy spędzałem urlop w ich apartamencie położonym w Monte
Carlo, a moi francuscy przyjaciele pojawili się w Nowej Rudzie z
rewizytą. Cieszy mnie ten stały kontakt, to ważne dla mnie
znajomości.
PNR – K : - Innymi słowy, warto być przyzwoitym.
ZM : - Tak, zdecydowanie.
PNR – K : - Troszkę zatem Pan w tę piłkę pograł i
świata zwiedził. A wszystko zaczęło się w Ścinawce. Czy to
stamtąd trafił Pan do kolejnego klubu w karierze, do Ziębic?
ZM : - Tak. Uczęszczałem wówczas do Technikum Samochodowego
w Strzelinie, a już w drugiej klasie grałem w lidze juniorów, w
lidze międzywojewódzkiej. W trzeciej i czwartej klasie zajęcia w
szkole odbywały się porą popołudniową, co wiązało się
oczywiście z porzuceniem gry w Strzelinie. Przyjeżdżałem na
weekendy do Ścinawki i w niedziele grałem mecze. Po ukończeniu
technikum postanowiłem spróbować swych sił na Akademii Wychowania
Fizycznego.
PNR – K : - Jak poszło na egzaminach ?
ZM : - Bardzo dobrze, w grupie czterdziestu osób na
egzaminach sprawnościowych zdystansowałem wszystkich. Byłem
wówczas skoczny, szybki i ogólnie mówiąc – doskonale
wysportowany. Sto metrów na przykład przebiegałem w 11,2 sekundy,
popularną „ sześćdziesiątkę ” – w 7,4 sekundy.
Wszystko układało się po mojej myśli, niestety tylko do momentu
wejścia do dziekanatu i decydującej rozmowy z dziekanem. Okazało
się bowiem, że za pochodzenie robotniczo – chłopskie przyznawano
dodatkowych osiem punktów. Mój ojciec prowadził piekarnię, nie
legitymowałem się więc odpowiednim pochodzeniem.
Dziekan powiedział mi później , że swe niepowodzenie mogę
zawdzięczać ojcu. Żal ogarnia człowieka na samo wspomnienie… W
jednej chwili zrezygnowałem z marzeń o wyższym wykształceniu i
dyplomie.
PNR – K : - Co było dalej ?
ZM : - Po nieudanej dla mnie przygodzie z uczelnią,
powróciłem do Ścinawki. Tymczasem wieści o mej wysokiej formie
dotarły do Ziębic, konkretnie do Andrzeja Paska.
Niebawem odwiedzili mnie przedstawiciele Sparty Ziębice z konkretną
propozycją. Działacze z Ziębic zaproponowali mi pracę i
mieszkanie w zamian za grę w tym klubie. Do tego obiady.
Dla młodego chłopaka był to szok. Przejście z C – klasy do A –
klasy i do tego towarzyszące temu profity! Oczywiście, natychmiast
przyjąłem tę ofertę, upatrując w niej swej szansy na dalszy
rozwój. Muszę bowiem przyznać, że sporo ćwiczyłem
indywidualnie, dziesięciokilometrowe przebieżki były na porządku
dziennym.
Zatem po powrocie z wczasów pojawiłem się w nowym klubie,
podejmując równocześnie pracę w dziale zaopatrzenia i transportu.
Muszę przyznać, że zżyłem się z tamtejszym środowiskiem i
ciężko było mi odchodzić ze Sparty Ziębice.
Początkowo trener Pasek próbował zainteresować mnie pomysłem
przeprowadzki do Konina, lecz nie wyraziłem zgody na ten transfer.
Na horyzoncie widniał Piast i co też miało niebagatelne znaczenie
– odroczenie od wojska poprzez pracę w kopalni.
PNR – K : - Trener Szymura zdecydował się wziąć na próbę
zawodnika Sparty, a ten został w Nowej Rudzie aż przez siedem i pół
roku…
ZM : - Tak się właśnie stało, zostałem zapamiętany z
meczów pomiędzy Spartą, a rezerwami Piasta. Poza tym, pozytywnie o
moich umiejętnościach wypowiadali się panowie Rozlach, czy
Pietrzak.
PNR – K : - I jak przypuszczamy, przejście do Piasta
traktował Pan w kategoriach sportowego awansu i wyróżnienia ?
ZM : - Oczywiście, nie mogło być inaczej. Dla pochodzącego
ze Ścinawki chłopaka, był to spory przeskok. Przecież już za
młodu przyjeżdżałem do Nowej Rudy i Słupca, by emocjonować się
występami piłkarzy Piasta, czy Górnika właśnie. To bardzo
osobiste i ważne dla mnie wspomnienia, wywołujące nawet teraz
lawinę pozytywnych odczuć, a niekiedy wzruszeń. Niegdyś
zazdrościłem zawodnikom obu klubów, szczególnie w okresie, gdy
rywalizowały one w silnej III lidze, a po upływie lat sam
dostąpiłem zaszczytu gry w Piaście. Piękna historia.
PNR - : - Z nieukrywaną przyjemnością słuchamy Pańskich
zwierzeń. Prosimy zatem kontynuować i poświęcić chwilę
osławionym derbom pomiędzy Górnikiem i Piastem.
ZM : - Mecz w Słupcu odbył się na bocznym, specyficznym
boisku. Tę niecodzienną sytuację wymusił remont boiska i problemy
z murawą. O poziom proszę nie pytań, zważywszy na warunki ciężko
o obiektywizm.
PNR – K : - Górnicy grali również w Kłodzku i nawet w
Ścinawce.
ZM : - Zgadza się i umówmy się, że tak zwane własne
boisko nie mogło być traktowane przez słupczan jako atut. W grupie
śląskiej niemal każda strata punktów wiązała się z
konsekwencjami w tabeli i w mojej opinii, w głównej mierze przez
problemy z boiskiem Górnik opuścił szeregi trzecioligowców. Samo
boisko główne, położone w miejscu obecnego CTS-u określiłbym
jednym słowem – dramat. Fatalny drenaż i wieczne błoto nie
sprzyjały podnoszeniu umiejętności czysto piłkarskich.
PNR – K : - Na Sportowej bywało lepiej?
ZM : - Różnie, choć muszę powiedzieć, że z obawy o
murawę i utrzymanie jej w odpowiednim stanie, często trenowaliśmy
na boisku położonym przy Szkole Podstawowej numer 2.
PNR – K : - Innymi słowy, trafialiście Panowie z deszczu
pod rynnę. Wątpliwa przyjemność z gry w piłkę na tym boisku nie
ominęła również nas.
ZM : - Ciężko tam było o wypracowanie jakichkolwiek
schematów, łatwiej z kolei można było nabawić się kontuzji. To
miejsce nie nadawało się do gry w piłkę. Mimo wszystko, z pobytu
w Piaście wiążą się niemal same pozytywne wspomnienia.
PNR – K : - Spoglądając w Pańską metrykę możemy
zaryzykować tezę, że przy zdrowiu, którego Panu nigdy nie
brakowało i pewnych naturalnych predyspozycjach do uprawiania
sportu, mógłby Pan reprezentować barwy Piasta nawet w drugiej
lidze, u Erwina Wojtyłki. Taki przynajmniej nasuwa nam się wniosek.
ZM : - Absolutnie się z tym zgadzam, co więcej – jestem
tego samego zdania. Zaczynałem jako napastnik, a z czasem
zostałemprzekwalifikowany na bocznego obrońcę. W międzyczasie
występowałem także na pozycji forstopera, gdyż taką rolę
przewidział dla mnie trener Żugaj na zgrupowaniu w czeskim
Sturovie. Gdy brakowało ostatniego obrońcy – podejmowałem się i
tej roli. Byłem piłkarzem dość uniwersalnym, choć najlepiej
czułem się w bocznym rejonach boiska.
PNR – K : - Preferowana noga ?
ZM : - Prawa, choć nieskromnie dodam, że lewa nie służyła
mi tylko i wyłącznie do podpierania. W zasadzie nie sprawiało mi
różnicy, którą nogą kopałem piłkę. Szukając analogii do
czasów dzisiejszych, przychodzi mi na myśl osoba Łukasza Piszczka
i jego ewolucja z napastnika do pozycji bocznego obrońcy. Dobre to
były czasy, Panowie. I grało się trochę inaczej, z większym
zaangażowaniem i sercem do gry. Ekscytowałem się biegowymi
pojedynkami w bocznych sektorach boiska, a dzięki szybkości i
wydolności zazwyczaj byłem górą w rywalizacji z przeciwnikiem.
PNR – K : - Z Koreańczykami z Phenianu trzeba się było
sporo nabiegać, prawda?
ZM : - Oj tak, zdecydowanie. Przeciwnicy poruszali się
niezwykle szybko i raz po raz dawali się nam we znaki. Kapitalną
bramkę w tym spotkaniu zdobył Rysiu Rosiak, uderzając futbolówkę
z narożnika pola karnego. Rosiak to w ogóle była „ solidna firma
”.
PNR – K : - Skoro mówimy już o personaliach, w tym samym
czasie, co Ryszard Rosiak, przybył do Piasta Ryszard Wojciechowski.
Z Victorii Wałbrzych. O nim również sporo słyszeliśmy.
ZM : - Obaj pojawili się w Nowej Rudzie już po spadku z
trzeciej ligi. Rysiek Wojciechowski to barwna, charakterystyczna
postać i przede wszystkim świetny bramkarz. Podczas naszej rozmowy
co i rusz przewijają się w mej głowie rozmaite sytuacje. Miło
powspominać, nie tylko kwestie czysto sportowe. Przykładowo, dzięki
wypracowanym latom pracy już w wieku 43 lat przeszedłem na
emeryturę. Pracowałem w rabunku, później także jako sztygar, a
niezbędne świadczenia emerytalne uzyskałem już w momencie
likwidacji kopalni w Słupcu. Nie żałuję niczego, może poza
momentem odejścia z Piasta i okolicznościach, w jakich to
nastąpiło.
PNR – K : - No właśnie. Miło się rozmawia i trochę
odwlekamy moment, by zapytać, jak do tego doszło. Odbieramy
Pana jako niezwykle inteligentnego i serdecznego rozmówcę, chętnie
dzielącego się swymi wspomnieniami. Nie trzymamy się zbytnio
chronologii, ale nie ma to chyba większego znaczenia. Zauważamy
wszakże, że pewne czynniki, które zadecydowały o rozstaniu z
noworudzkim klubem nie dają Panu spokoju…
ZM : - Mimo upływu lat pamiętam je doskonale. Początkiem
stycznia 1982 roku ustalono dwie pory treningów na sali
gimnastycznej należącej do dawnej Szkoły Górniczej. Pierwsze
zajęcia rozpoczynały się w samo południe, a kolejne o 14. Pewnego
dnia dostrzegłem swe nazwisko w grupie przewidzianej właśnie na
godzinę 14. Muszę dodać, że w owym czasie uczyłem się w
Technikum Górniczym, gromadząc wiedzę z zawodowych przedmiotów.
Uczęszczałem tam porą popołudniową, na godzinę 17. Oprócz
tego, dwie godziny wcześniej odbierałem syna z przedszkola, a więc
trening z pierwszą grupą był najkorzystniejszym dla mnie
rozwiązaniem.
Przed południem pojawiłem się więc na zajęciach. Za wyniki
Piasta odpowiadał wówczas Leszek Szafraniec, dawny bramkarz i
kolega z zespołu. Zaproponowałem, że wezmę udział w treningu z
pierwszą grupą, by porą popołudniową skupić się na innych
obowiązkach. Trener Szafraniec nie widział przeszkód, na
horyzoncie jednak pojawił się ówczesny kierownik sekcji. Nie
zaaprobował on niestety mego pomysłu i kategorycznie nakazał, abym
na sali pojawił się w wyznaczonym terminie, na godzinę 14. Moje
tłumaczenia na niewiele się zdały.
PNR – K : - Czy pojawił się Pan na popołudniowym treningu
?
ZM : - Nie. Co ciekawe, dzień później z dalszej gry
zrezygnował Rysiek Wojciechowski.
PNR – K : - Czegoś tu nie rozumiemy. Już od roku 1979
pełnił Pan funkcję kapitana zespołu, natomiast Ryszard
Wojciechowski był etatowym bramkarzem naszej drużyny. Tymczasem w
przeciągu zaledwie dwóch dni Piast stracił dwóch, niezwykle
ważnych zawodników. Tak po prostu?
ZM : - Tak właśnie się stało. Uprzedzając ruchy
działaczy, niemal od razu napisałem podanie o wykreślenie mnie z
listy zawodników. Proszę sobie wyobrazić, że następstwa tego
wydarzenia były równie niecodzienne. U progu kolejnego sezonu nowy
szkoleniowiec, Tadeusz Nowak, dwukrotnie złożył wizytę w mym
mieszkaniu i namawiał do powrotu.
PNR – K : - Pan natomiast pozostał nieugięty ?
ZM : - Byłem gotowy na powrót, nie zamierzałem jednakże
porzucać dobrze płatnej pracy w rabunku. Zaproponowałem Nowakowi
salomonowe rozwiązanie : praca na zmianę nocną, a następnie
trening z pierwszym zespołem, a w sobotę, czy niedzielę mecz.
Nowak przekazał moją propozycję, która nie spotkała się
niestety z aprobatą wśród działaczy klubu.
PNR – K : - A czy Ryszard Wojciechowski otrzymał podobną
propozycję?
ZM : - Tak, trener Nowak zwrócił się również do niego. I
jak zapewne się Panowie domyślają, mówiliśmy z Ryśkiem jednym
głosem. Granie w piłkę ? Tak, jak najbardziej, ale i praca.
PNR – K : - Nadszedł ten moment, gdy nie za bardzo wiemy co
powiedzieć.
ZM : - Nawet dziś ciężko w to uwierzyć. Gdy opowiadam tę
historię znajomym, ci zazwyczaj z niedowierzaniem kręcą głowami.
Szkopuł w tym, iż w rabunku zarabiałem 22 tysiące złotych,
czyli… dwukrotnie więcej niż grając w piłkę. Pieniądze
okazały się kością niezgody, zarząd klubu nie za bardzo chciał
zaakceptować fakt, że w razie podjęcia ponownej gry moje dochody
przekraczałyby zarobki pozostałych. Chciałem pracować, trenować
i grać, lecz nie było mi to dane…
PNR – K : - Ile Pan miał wówczas lat?
ZM : - 28 i pół.
PNR – K : - Najlepszy wiek do grania w piłkę.
ZM : - Oczywiście, tym bardziej, że nabrałem już
niezbędnego doświadczenia, ogrania i czułem się na siłach, by
przez kolejne lata reprezentować barwy mego klubu. Cóż, w życiu
nie zawsze bywa tak, jak byśmy tego chcieli.
PNR – K : - Mimo wszystko, przemawia przez Pana żal. Mimo
upływu niemal czterdziestu lat.
ZM : - Na pewno, gdyż rozegrałem w Piaście niemal 200
spotkań, zarówno w lidze, jak i w Pucharze Polski. Przez dwa lata
pełniłem funkcję kapitana zespołu i trochę zdrowia przy ulicy
Sportowej zostawiłem. Pewne rzeczy zwyczajnie, po ludzku, zabolały
mnie.
PNR – K : - Z chwilą odejścia z Piasta definitywnie
zakończył Pan grę ?
ZM : - Tak, jak już wspomniałem, spodziewając się
zawieszenia uprzedziłem poczynania działaczy i wystosowałem pismo
o skreślenie mnie z listy zawodników. Przez kolejny rok moja karta
zawodnicza znajdowała się w klubie, oczywiście na skutek
złośliwych i niepotrzebnych ruchów działaczy. Po upływie tego
czasu przeszedłem do Ścinawki, a w międzyczasie ukończyłem kurs
instruktora piłki nożnej. Opiekowałem się tamtejszymi juniorami,
a z drużyną ZSMP przy KWK Nowa Ruda zaszliśmy a do finału Pucharu
Polski na szczeblu wojewódzkim. Tam ulegliśmy rezerwom Zagłębia
Wałbrzych 1-2. Następnie pograłem jeszcze trochę w
Zjednoczonych, a później, już po przejściu na emeryturę parałem
się właśnie trenerką. Muszę się pochwalić, iż jestem
pierwszym szkoleniowcem, któremu udało wprowadzić się ten klub do
ligi okręgowej. Miało to miejsce w 1997 roku. Zajmowałem się
również trampkarzami Piasta, ponadto byłem kierownikiem zespołu u
Stanisława Leśniarka. W pewnym momencie pojawiłem się ponownie w
Nowej Rudzie, wchodząc w skład sekcji piłki nożnej. Pozwolę
sobie zauważyć, że sędziowie w tym okresie byli bardzo przekupni
i nierzadko już na wstępie oczekiwali „ odpowiedniego ”
przywitania…
PNR – K : - Były to czasy, gdy z tego typu praktykami
należało się niestety liczyć.
ZM : - I w głównej mierze to właśnie te czynniki
zdecydowały o porzuceniu przeze mnie trenowania i odejścia od
piłki. Szybko zorientowałem się, że codzienna, ciężka praca z
drużyną niekoniecznie musi procentować dobrymi wynikami na boisku.
O rezultatach nierzadko decydowali inni. Przykre, ale prawdziwe.
PNR – K : - I niestety ukazujące piłkarską rzeczywistość
lat ubiegłych. Wróćmy może do Pańskich występów w barwach
Piasta, wspomniał Pan bowiem o Pucharze Polski. Zacznijmy od
pojedynku z Pogonią Szczecin, datowanego na dzień 3 września 1980
roku. Wspominamy ten mecz nie bez przyczyny, intrygują bowiem
okoliczności rywalizacji z Pogonią. Niespodzianka była o krok !
ZM : - Powiem więcej, Pogoń nie miała prawa wygrać ! Chyba
aż do śmierci pamiętał będę o tych wydarzeniach, przecież przy
stanie 3-1 dla nas Leszek Sołobodowski nie wykorzystał rzutu
karnego. A tak, na 10 minut przed końcem to goście zdobyli bramkę
po kontrowersyjnej „ jedenastce ”, a w samej końcówce
przeciwnicy wręcz wrzucili z piłką do bramki Ryśka
Wojciechowskiego.
W serii rzutów karnych byliśmy zbyt przybici, by wykazać się
odpowiednią koncentracją. Swoje szanse zmarnowali Leszek Szulicki,
Andrzej Biliński i Ryszard Rosiak. „ Portowcy ” natomiast
wykorzystali trzy szanse i to oni awansowali dalej.
PNR – K : - Rundę wcześniej było bardziej przyjemnie,
zanim bowiem do Nowej Rudy zawitała Pogoń, przyszło Wam stanąć w
szranki z warszawską Gwardią. Skład Gwardii pamięta Pan zapewne
do dziś?
ZM : - Oczywiście, na Sportowej zameldowali się przecież
tak znani zawodnicy, jak Dziekanowski, Kraska, Szymanowski i Baran.
Tymczasem nie przelękliśmy się rywala, tocząc otwartą,
równorzędną grę. Graliśmy bardzo ofiarnie i ambitnie, swoje
zrobił też żywiołowy doping kibiców. W końcu dopięliśmy
swego, po centrze Andrzeja Bilińskiego z prawej strony do bramki
gości trafił Leszek Sołobodowski. Wygrana była sporym sukcesem,
nic dziwnego, że już po zakończeniu spotkania odśpiewano nam „
Sto lat ”, a gratulacje złożyli osobiście prezes klubu, czy
dyrektor kopalni.
PNR – K : - W podobnym tonie i z uśmiechem na twarzy
opowiadał nam o meczu z Gwardią Zbigniew Kuleszo. Bardzo lubimy ten
okres w dziejach naszego klubu, a rzut oka na skład ówczesnego
Piasta ukazywał jego możliwości. Spójrzmy na przykład na
wyjściową jedenastkę w meczu z klubem ze stolicy :
Wojciechowski, Ziółkowski, Kasprzyk, Majdak, Sobolewski, Rosiak,
Biliński, Sołobodowski, Kuleszo, Stępniak, Świerczyński. Trener
Żugaj miał z kogo wybierać.
ZM : - Zdecydowanie, nazwiska mówią same za siebie i szkoda,
że splot kilku niekorzystnych zdarzeń nie pozwolił nam na dalsze
rozwinięcie skrzydeł. Mieliśmy w składzie naprawdę dobrych
piłkarzy.
PNR – K : - I pewnie gdyby pominąć niezrozumiałe
regulaminy i baraże zagralibyście Panowie w wyższej lidze. Żeby
nie być gołosłownym w sezonie 1979/80 Piast „ ustrzelił ”
dublet. Zwycięstwo w lidze okręgowej i zdobycie Pucharu Polski na
szczeblu wojewódzkim to spore osiągnięcia. Zawsze powtarzamy, że
wyniki uzyskiwane w późniejszych latach przez podopiecznych Świętej
już Pamięci Erwina Wojtyłki nieco przysłaniały Wasze rezultaty.
Przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych to ciekawy,
aczkolwiek przykryty kurzem okres w długiej historii Piasta.
ZM : - Zgodzę się z tym stwierdzeniem. Jeśli zaś idzie o
sezon 1979/80, to istotnie był on dla naszej drużyny bardzo udany.
W lidze wyprzedziliśmy rezerwy wałbrzyskiego Zagłębia aż o 8
punktów, a na trzecim miejscu w tabeli zameldował się kolejny
zespół z tego miasta – Victoria.
PNR – K : - Zestaw rywali, z którymi mierzył się Piast w
zmaganiach Ligi Wojewódzkiej nawet dziś wzbudzałby powszechny
szacunek. Oprócz wymienionych wcześniej rezerw Zagłębia i
Victorii Wałbrzych, z pokonanym polu zostawiliście między innymi :
Bielawiankę, Polonię Świdnica, drugi zespół Górnika, Granit
Strzegom, czy Polonię Bystrzyca. W tym doborowym towarzystwie
zdobyliście aż 50 punktów ! Przy dawnej punktacji ( 2 „ oczka ”
za zwycięstwo ), był to wyczyn godny uwagi.
(Rozdanie pamiątkowych kryształów za wygranie czwartej ligi wojewódzkiej - dnia 8 czerwca 1980 przed meczem z Granitem Borów. Zdzisław Majdak pierwszy z prawej. Fotografia z archiwum rozmówcy)
ZM : - Bez dwóch zdań, edycja 79/80 stanowiła popis całego
zespołu. Graliśmy szybko, mądrze, z rozmachem. Strzelecką formą
imponował Zbyszek Kuleszo, silny, dobrze trzymający się na nogach
napastnik. O sile zespołu decydowała z kolei druga linia –
Rosiak, Sobolewski, Biliński czy „ Kura ” Sołobodowski naprawdę
potrafili grać w piłkę.
PNR – K : - Nie wspominając o defensywie, dowodzonej przez
Zdzisława Majdaka i pewnie interweniującym Ryszardzie
Wojciechowskim w bramce. W całym sezonie straciliście zaledwie 15
bramek !
Na dokładkę, w finale Okręgowego Pucharu Polski po bramkach
Wiśniewskiego i Sokola udało się zwyciężyć rezerwy Zagłębia
Wałbrzych. Dodajmy, że w dość eksperymentalnym ustawieniu.
ZM : - To prawda, trener wystawił do gry zawodników,
którzy rzadziej pojawiali się w pierwszym składzie, ale na
Zagłębie to wystarczyło. Rozegraliśmy dobre zawody, a po meczu
prezes OZPN – u, Pan Drożdż wręczył mi okazały kryształowy
puchar dla klubu.
PNR – K : - Nastał czas baraży. Do pełni szczęścia
zabrakło naprawdę niewiele. Może przede wszystkim odrobiny …
szczęścia właśnie ? Droga do wymarzonej III ligi rozpoczęła się
w Nowej Rudzie, w dniu 22 czerwca 1980 roku. Spektakularny wynik
(4-0) z BKS-em Bolesławiec zszedł na plan dalszy w związku z
pewnym niedopatrzeniem regulaminowym.
ZM : - To prawda, powstało małe zamieszanie w związku z
przepisem obligującym do gry młodych zawodników. W Bolesławcu
graliśmy tak, aby awansować do następnej rundy. W ostatecznym
rozrachunku ulegliśmy gospodarzom 0-1, lecz nie to było
najważniejsze. Ówczesne przepisy obligowały do wystawienia w
wyjściowym składzie juniora i dwóch młodzieżowców i tu pojawił
się problem. Dzięki szybkiej i zdecydowanej reakcji działaczy,
piłkarska centrala w Warszawie pozytywnie ustosunkowała się do
naszych wyjaśnień. Koniec końców, czekał nas kolejny, trzeci już
pojedynek z BKS-em. Zaczynaliśmy go od porażki 0-1 i aby przejść
do następnej rundy musieliśmy wygrać dwoma bramkami. Przez czyjeś
niedopatrzenie stanęliśmy przed trudnym zadaniem.
PNR – K : - Na szczęście w Nowej Rudzie po raz kolejny nie
pozostawiliście graczom z Bolesławca złudzeń. Wynik 3-0 w pełni
odzwierciedlał przebieg gry, a łupem bramkowym podzielili się :
Jacek Chanas, Zbigniew Kuleszo i Leszek Szulicki. A propos tego
pierwszego, tragiczne wieści dotarły zapewne i do Pana ?
ZM : - Jestem zaskoczony, bo dopiero teraz dowiedziałem się
o niespodziewanej śmierci Jacka Chanasa. Życie bywa
nieprzewidywalne i jest to doprawdy bardzo smutna informacja dla
mnie.
PNR – K : - Aby nie popadać w całkowicie żałobne tony,
nie rozmawiajmy może o spotkaniu z Chemikiem Kędzierzyn. Z
kronikarskiego obowiązku przypomnimy tylko, że spotkanie zakończyło
się zwycięstwem kędzierzynian 2-1, po dwóch szkolnych błędach
Leszka Kasprzyka. On sam, czemu trudno się dziwić, nie miał zbyt
wesołej miny, gdy pytaliśmy o przebieg tego meczu. W konsekwencji,
trzecia liga przeszła koło nosa.
Szukamy pozytywnego aspektu, na którym moglibyśmy oprzeć dalszą
część naszej rozmowy i wychodzi nam, że w kolejnym sezonie (
1980-81 ) najlepszą drużyną Ligi Wojewódzkiej ponownie okazał
się noworudzki Piast. Z małym zastrzeżeniem : w barażach o III
ligę nastąpiła powtórka z rozrywki. Tym razem ambitne plany
górników z Nowej Rudy pokrzyżowała wrocławska Ślęza. I to w
sposób bezdyskusyjny, wygrywając odpowiednio : 1-0 w Nowej Rudzie i
3-0 we Wrocławiu. Czyli swoiste deja – vu.
ZM : - Od siebie dodam, że mecz przeciwko Ślęzie rozegrany
przy ulicy Sportowej był moim 190. występem w barwach Piasta. Po
końcowym gwizdku arbitra nie miałem zbyt wesołej miny.
Przegraliśmy po błędzie bramkarza, niby mieliśmy przewagę przez
90. minut, na niewiele jednak się ona zdała. W rewanżu
zaprezentowaliśmy się już dużo gorzej, doszło wręcz do tego,
że w końcowej fazie meczu wybijaliśmy do przodu piłkę na tak
zwaną „aferę”. Bez powodzenia.
PNR – K : - W finale Pucharu Polski na szczeblu okręgowym
nie udało się powtórzyć sukcesu sprzed roku. Nieznacznie lepszą
drużyną, po serii rzutów karnych, okazała się Bielawianka.
ZM : - Poziom tego meczu nie zachwycił, spory wpływ na
wydarzenia boiskowe miały – twarde boisko i nieznośny upał
panujący tego dnia w Ząbkowicach. W konkursie rzutów karnych
niespodziewanie pomylił się Leszek Szulicki, swojej szansy nie
wykorzystał też Ryszard Rosiak. Przegraliśmy i ten fakt pozostało
nam zaakceptować.
PNR – K : Trudno natomiast zaakceptować fakt, że runda
jesienna edycji 1981/82 oznaczała kres Pańskich występów w
Piaście. Ostatni mecz rozegrał Pan przeciwko Polonii Świdnica. W
ten oto sposób, dość niepostrzeżenie, dokonaliśmy małego
podsumowania kariery Zdzisława Majdaka w noworudzkim zespole.
Chcielibyśmy zapytać, jak obecnie postrzega Pan klub? Czy w dalszym
ciągu bliskie są Panu losy Piasta?
ZM : - Oczywiście, jestem na bieżąco i śledzę informacje
na temat naszego zespołu. Utrzymuję również kontakt z dawnymi
kolegami z boiska, staram się odwiedzać ulicę Sportową, gdy
pojawiam się w Nowej Rudzie. Korzystając z okazji muszę przyznać,
że podoba mi się model szkolenia młodzieży, który wdrożono w
klubie. Takie działania dają nadzieję na pozytywne wyniki w
przyszłości.
PNR – K : - Co do szkolenia młodzieży – pełna zgoda.
Zwykle posiłkujemy się przykładem Lechii Dzierżoniów, czerpiącej
profity z kształtowania zawodników. Najbardziej jaskrawym
przykładem tej polityki jest oczywiście Krzysztof Piątek, nie
zapominajmy wszakże o Jarosławie Jachu, czy Patryku Klimali. To
właściwa droga, w przeciwieństwie do korzystania z usług
zaprzyjaźnionych agencji menadżerskich. Nikt nam przecież nie
wmówi, że piłkarskie talenty pojawiają się tylko i wyłącznie „
za miedzą ”. Ilu wychowanków Piasta Nowa Ruda dostąpiło
zaszczytu gry w Ekstraklasie ?
ZM : - Przychodzi mi do głowy Tadeusz Nowak.
PNR – K : - I całkiem słusznie, z małym zastrzeżeniem :
„ Ferrari ” to wychowanek Górnika Słupiec. A stricte z Piasta ?
Mariusz Stelmach ? I ewentualnie Dariusz Dziarmaga, choć nie należy
zapominać, że pierwsze piłkarskie szlify zbierał on w bliskiej
Panu Ścinawce.
ZM : - Darek to w ogóle skromny, dobrze ułożony chłopak.
Zaczynał u mnie w juniorach, wprowadzałem go do gry jeszcze jako
młodego chłopaka. Nie był zadziorny, momentami wręcz
flegmatyczny, tymczasem bronił się swymi umiejętnościami.
PNR – K : - Jako młody chłopak brał przecież udział w
barażach o Ekstraklasę partnerując w drugiej linii Bogdanowi
Marchewce. Trudno o lepszą rekomendację umiejętności Dariusza
Dziarmagi.
ZM : - Tak, oczywiście. A skoro przywołali Panowie osobę
Bogdana Marchewki, kilka ciepłych słów wypowiem o nim i ja. Po
pierwsze, był świetnym piłkarzem, klasą sam dla siebie. Po
drugie, uważam go za fantastycznego człowieka, podobnie zresztą,
jak Karola Ulatowskiego. Są to bardzo wartościowi ludzie.
PNR – K : - Zdecydowanie. Przed chwilą wymienił Pan
także nazwisko Tadeusza Nowaka, postaci wybitnej, ale i wzbudzającej
spore kontrowersje.
ZM : - Szkoda, że nie pojawił się on na naszym meczu z
Orłami Górskiego, który odbył się w ramach obchodów 50-lecia
klubu. Przegraliśmy co prawda 3-6, lecz możliwość skonfrontowania
umiejętności z Gadochą, Szarmachem czy Musiałem nie zdarza się
codziennie. Już na pomeczowym bankiecie o swego dawnego kolegę z
Legii podpytywał bodaj Robert Gadocha. Przykro było patrzeć na
legendę Legii, obserwującą zza płotu popisy swych dawnych
kolegów. A przecież Nowak był w stolicy uwielbiany! Cieszył się
podobną estymą, jak nieżyjący już Kazimierz Deyna. W 1973 roku
miałem okazję dopingować Legię z trybun w pucharowym starciu
PAOK-iem Saloniki. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że to właśnie
nasz krajan cieszył się w Warszawie statusem niemalże półboga.
Udane występy nie tylko w lidze polskiej gloryfikowały go w oczach
kibiców, pamiętajmy, że akurat na słynnym San Siro w Mediolanie
rozegrał „ Ferrari ” jedno z najlepszych spotkań w swej
imponującej karierze.
Po powrocie z Anglii losy Tadeusza Nowaka potoczyły się … różnie.
Stało się tak, jak się stało. Często decydującą rolę w
pewnych kwestiach odgrywa charakter.
PNR – K : - Otóż to. Nie każdy piłkarz, niekoniecznie z
wyższej półki, potrafi poradzić sobie w nowej rzeczywistości.
Dla wielu „ życie po życiu ” bywa pasmem dramatów i klęsk.
Przykre, lecz niestety prawdziwe.
ZM : - Są to sytuacje żywcem wyjęte z życia. Gdy gaśnie
blask i zmniejsza się zainteresowanie kibiców, wówczas należy
przystosować się do nowych realiów. A przynajmniej podjąć takowe
próby. Nie każdemu się to udawało, zresztą także i w
dzisiejszych czasach wielu byłych graczy boryka się z podobnymi
problemami.
PNR – K : - Pański profesjonalizm nie ulegał wątpliwości?
Pytanie retoryczne.
ZM : - Nigdy nie zdarzyło mi się wypić nawet kieliszka
wódki przed meczem. Obojętnie w której lidze. Wychodziłem z
założenia, że tego typu historie i tak wyjdą na jaw. Nie
potrafiłem oszukiwać siebie i innych, nie leżało to w mojej
naturze.
PNR – K : - Chcielibyśmy na koniec spytać o Pańskiego
syna, Konrada. Zapowiadał się na naprawdę dobrego obrońcę i nie
mamy wątpliwości po kim odziedziczył całkiem spory talent.
ZM : - Radził sobie całkiem dobrze, co ciekawe, był nawet
moim podopiecznym w Zjednoczonych Ścinawka. Zdecydował się
postawić na edukację, co zaowocowało eksponowanym stanowiskiem w
pewnej niemieckiej firmie i ogólnym zadowoleniem z życia. Dodam
jeszcze, że w piłkę grali również kuzyni Konrada : Marcin i
Mateusz. Oni także przebywają w Niemczech, choć być może
zastanowią się nad powrotem do Polski.
PNR – K : - Kojarzymy także ich, szczególnie Marcina,
imponującego walecznością i dobrze ułożoną lewą noga.
Reasumując – rodzina Majdaków zaznaczyła swą obecność w
dziejach noworudzkiego Piasta, a rozmowa z jej najwybitniejszym
przedstawicielem była dla nas sporym wyróżnieniem. Bardzo
dziękujemy.
ZM : - Dziękuję również i korzystając z okazji,
przekazuję serdeczne pozdrowienia dla sympatyków Piasta. Ukłony
dla tych, którzy jeszcze o mnie pamiętają.
Zdzisio -pamiętam tzn. ,,że w Nowej Rudzie zawsze była porządna piłka !
OdpowiedzUsuń