niedziela, 1 marca 2020

GRA W PIAŚCIE BYŁA PRZYJEMNOŚCIĄ


Piast Nowa Ruda – Kronika : - Jest Pan synonimem utalentowanego, aczkolwiek nie do końca spełnionego pokolenia. Zapewne domyśla się Pan, co konkretnie mamy na myśli? Często rozmawiamy o barażach z lat 1980 – 81 i szczerze mówiąc, nie dają nam one spokoju.
Zdzisław Majdak : - Doskonale to rozumiem, szczególnie mecz z Chemikiem Kędzierzyn rozegrany w dniu 27 lipca 1980 roku powinien zakończyć się naszym zwycięstwem. Graliśmy na stadionie Pafawagu Wrocław i prowadziliśmy po bramce Marka Stępniaka.

Chemicy byli od nas słabsi, a bramki uzyskali po dwóch prostych błędach popełnionych przez Leszka Kasprzyka w obronie. Tak bywa, piłka nożna to przecież gra błędów. Nie powinniśmy przegrać tego spotkania, przyznam, że przez długi czas nie mogliśmy pogodzić się przegraną.
PNR – K : - To jeszcze nic. Kilka lat wstecz, w roku 1976, przystąpiliście do baraży o drugą ligę. Niestety, zespoły Unii Tarnów, Stali Brzeg i Resovii okazały się poza zasięgiem Piasta.
Wydawało się, że w Nowej Rudzie powstaje silna, perspektywiczna drużyna, tymczasem już po roku … opuściliście szeregi trzeciej ligi. Niepojęte.
ZM : - Ciężko to wyjaśnić i powiem Panom, że płakać mi się chciało w momencie tej degradacji. Jeśli już o tym rozmawiamy, jak zapewne Panowie wiedzą, w pewnym momencie odebrane zostały punkty Stali Brzeg. Powodem tego stanu rzeczy były występy nieuprawnionego zawodnika, Pokina – Sochy. Promocja była o włos, jednak mecz w Tarnowie z tamtejszą Unią zaważył o naszym niepowodzeniu.
PNR – K : - Wspominał Pan kiedyś w rozmowie telefonicznej nazwisko pewnego pierwszoligowego sędziego i okoliczności porażki w Tarnowie.
ZM : - Nie ma chyba większego sensu na podawanie personaliów pana w czerni, faktem jest jednak, że zostaliśmy w Tarnowie okrutnie skrzywdzeni.
PNR – K : - Po pierwszej połowie prowadził Piast, po bramce Romana Drzystka.
ZM : - Ale w drugiej odsłonie działy się na boisku rzeczy przedziwne. Zresztą, już w momencie schodzenia na przerwę usłyszeliśmy od piłkarzy Unii : < - Prowadzicie, ale i tak tego nie wygracie ! >. Panowie, pamiętam to do dziś, po ponad czterdziestu latach!
Sędzia wyczyniał cuda, „ kręcił ” niesamowicie. Podyktował na przykład rzut wolny pośredni z 7 metrów, a przy jednej z bramek naszego bramkarza wrzucono dosłownie z piłką do bramki. Gdyby udało się wygrać w Tarnowie, droga do drugiej ligi stanęłaby otworem.
PNR – K : - Zaczęliśmy rozmowę od niezbyt przyjemnych retrospekcji. A gdybyśmy mieli spytać, co jeszcze w pierwszej kolejności kojarzy się Panu z Piastem ?
ZM : - Będzie to polityka kadrowa. Za moich czasów zawodnik 30 – letni uznawany był za starego! Dziwiło mnie tego typu podejście. Przykładowo, mój przyjaciel Władysław Kępa sam zrezygnował z gry w Piaście mając niespełna 29 lat.
PNR – K : - Postać Pana Władysława musi pojawić się podczas trwania naszej rozmowy. Wiemy o szczególnych relacjach, które łączą obu Panów.
ZM : - Władziu to mój serdeczny przyjaciel, na którego zawsze mogę liczyć. Od momentu przyjścia do Piasta starałem się naśladować pozytywne wzorce, które podpatrywałem między innymi u niego. Zatem, z czasem i ja brałem na siebie obowiązek wprowadzenia nowych piłkarzy do zespołu, otaczałem ich opieką i służyłem radą. Nigdy nie byłem zwolennikiem przesadnego podnoszenia głosu i tę cechę także przejąłem po Władysławie.
PNR – K : - Z powodu kontuzji Pan Władysław nie znalazł się w kadrze zespołu Piasta udającego się do Francji w 1976 roku. Wspominamy o tym nieprzypadkowo, wyjazdy za granicę w tamtych czasach nie należały przecież do codzienności.
ZM : - Oczywiście, realia były zupełnie inne. Obecnie nie ma najmniejszych problemów ze swobodnym poruszaniem się po całej Europie.
Sam wyjazd przypominał po trosze prowizorkę. Nie pojechał Władziu, nie pojechali też młodzi piłkarze, jak Andrzej Biliński, czy Czesław Sobolewski. Działacze obawiali się, że zostaną oni na Zachodzie i nie będą chcieli wrócić do domu …
Ostatecznie mieliśmy spory problem, by w pięciu rozegranych we Francji meczach wystawić do gry jedenastu zawodników. Co ciekawe, wszystkie te spotkania wygraliśmy.
A jeśli już tak sobie wspominamy, wyjawię Panom pewną tajemnicę. Wedle relacji pewnej Polki na stałe mieszkającej w Wallers, za każdy rozegrany tam mecz mieliśmy obiecane po 50 franków. Nasi wspaniałomyślni działacze nie przekazali nam pieniędzy, a gdy upomnieliśmy się o swoje, wówczas … zaproponowali, abyśmy te franki od nich odkupili!
PNR – K : - Obrzydliwe praktyki.
ZM : - Ale prawdziwe. To było chore, zważywszy nie tyle na dewizowe przeliczniki, co postępowanie niektórych osób. Zachowałem jednakże i miłe wspomnienia z tego pobytu. Wraz z nieżyjącym już Zbigniewem Turkowiczem mieszkaliśmy u pewnej francuskiej rodziny, z którą kontakt utrzymuję do dziś. Dzięki tym znajomościom już pięć razy spędzałem urlop w ich apartamencie położonym w Monte Carlo, a moi francuscy przyjaciele pojawili się w Nowej Rudzie z rewizytą. Cieszy mnie ten stały kontakt, to ważne dla mnie znajomości.
PNR – K : - Innymi słowy, warto być przyzwoitym.
ZM : - Tak, zdecydowanie.
PNR – K : - Troszkę zatem Pan w tę piłkę pograł i świata zwiedził. A wszystko zaczęło się w Ścinawce. Czy to stamtąd trafił Pan do kolejnego klubu w karierze, do Ziębic?
ZM : - Tak. Uczęszczałem wówczas do Technikum Samochodowego w Strzelinie, a już w drugiej klasie grałem w lidze juniorów, w lidze międzywojewódzkiej. W trzeciej i czwartej klasie zajęcia w szkole odbywały się porą popołudniową, co wiązało się oczywiście z porzuceniem gry w Strzelinie. Przyjeżdżałem na weekendy do Ścinawki i w niedziele grałem mecze. Po ukończeniu technikum postanowiłem spróbować swych sił na Akademii Wychowania Fizycznego.
PNR – K : - Jak poszło na egzaminach ?
ZM : - Bardzo dobrze, w grupie czterdziestu osób na egzaminach sprawnościowych zdystansowałem wszystkich. Byłem wówczas skoczny, szybki i ogólnie mówiąc – doskonale wysportowany. Sto metrów na przykład przebiegałem w 11,2 sekundy, popularną „ sześćdziesiątkę ” – w 7,4 sekundy.
Wszystko układało się po mojej myśli, niestety tylko do momentu wejścia do dziekanatu i decydującej rozmowy z dziekanem. Okazało się bowiem, że za pochodzenie robotniczo – chłopskie przyznawano dodatkowych osiem punktów. Mój ojciec prowadził piekarnię, nie legitymowałem się więc odpowiednim pochodzeniem.
Dziekan powiedział mi później , że swe niepowodzenie mogę zawdzięczać ojcu. Żal ogarnia człowieka na samo wspomnienie… W jednej chwili zrezygnowałem z marzeń o wyższym wykształceniu i dyplomie.
PNR – K : - Co było dalej ?
ZM : - Po nieudanej dla mnie przygodzie z uczelnią, powróciłem do Ścinawki. Tymczasem wieści o mej wysokiej formie dotarły do Ziębic, konkretnie do Andrzeja Paska.
Niebawem odwiedzili mnie przedstawiciele Sparty Ziębice z konkretną propozycją. Działacze z Ziębic zaproponowali mi pracę i mieszkanie w zamian za grę w tym klubie. Do tego obiady.
Dla młodego chłopaka był to szok. Przejście z C – klasy do A – klasy i do tego towarzyszące temu profity! Oczywiście, natychmiast przyjąłem tę ofertę, upatrując w niej swej szansy na dalszy rozwój. Muszę bowiem przyznać, że sporo ćwiczyłem indywidualnie, dziesięciokilometrowe przebieżki były na porządku dziennym.
Zatem po powrocie z wczasów pojawiłem się w nowym klubie, podejmując równocześnie pracę w dziale zaopatrzenia i transportu. Muszę przyznać, że zżyłem się z tamtejszym środowiskiem i ciężko było mi odchodzić ze Sparty Ziębice.
Początkowo trener Pasek próbował zainteresować mnie pomysłem przeprowadzki do Konina, lecz nie wyraziłem zgody na ten transfer. Na horyzoncie widniał Piast i co też miało niebagatelne znaczenie – odroczenie od wojska poprzez pracę w kopalni.
PNR – K : - Trener Szymura zdecydował się wziąć na próbę zawodnika Sparty, a ten został w Nowej Rudzie aż przez siedem i pół roku…
ZM : - Tak się właśnie stało, zostałem zapamiętany z meczów pomiędzy Spartą, a rezerwami Piasta. Poza tym, pozytywnie o moich umiejętnościach wypowiadali się panowie Rozlach, czy Pietrzak.
PNR – K : - I jak przypuszczamy, przejście do Piasta traktował Pan w kategoriach sportowego awansu i wyróżnienia ?
ZM : - Oczywiście, nie mogło być inaczej. Dla pochodzącego ze Ścinawki chłopaka, był to spory przeskok. Przecież już za młodu przyjeżdżałem do Nowej Rudy i Słupca, by emocjonować się występami piłkarzy Piasta, czy Górnika właśnie. To bardzo osobiste i ważne dla mnie wspomnienia, wywołujące nawet teraz lawinę pozytywnych odczuć, a niekiedy wzruszeń. Niegdyś zazdrościłem zawodnikom obu klubów, szczególnie w okresie, gdy rywalizowały one w silnej III lidze, a po upływie lat sam dostąpiłem zaszczytu gry w Piaście. Piękna historia.
PNR - : - Z nieukrywaną przyjemnością słuchamy Pańskich zwierzeń. Prosimy zatem kontynuować i poświęcić chwilę osławionym derbom pomiędzy Górnikiem i Piastem.
ZM : - Mecz w Słupcu odbył się na bocznym, specyficznym boisku. Tę niecodzienną sytuację wymusił remont boiska i problemy z murawą. O poziom proszę nie pytań, zważywszy na warunki ciężko o obiektywizm.
PNR – K : - Górnicy grali również w Kłodzku i nawet w Ścinawce.
ZM : - Zgadza się i umówmy się, że tak zwane własne boisko nie mogło być traktowane przez słupczan jako atut. W grupie śląskiej niemal każda strata punktów wiązała się z konsekwencjami w tabeli i w mojej opinii, w głównej mierze przez problemy z boiskiem Górnik opuścił szeregi trzecioligowców. Samo boisko główne, położone w miejscu obecnego CTS-u określiłbym jednym słowem – dramat. Fatalny drenaż i wieczne błoto nie sprzyjały podnoszeniu umiejętności czysto piłkarskich.
PNR – K : - Na Sportowej bywało lepiej?
ZM : - Różnie, choć muszę powiedzieć, że z obawy o murawę i utrzymanie jej w odpowiednim stanie, często trenowaliśmy na boisku położonym przy Szkole Podstawowej numer 2.
PNR – K : - Innymi słowy, trafialiście Panowie z deszczu pod rynnę. Wątpliwa przyjemność z gry w piłkę na tym boisku nie ominęła również nas.
ZM : - Ciężko tam było o wypracowanie jakichkolwiek schematów, łatwiej z kolei można było nabawić się kontuzji. To miejsce nie nadawało się do gry w piłkę. Mimo wszystko, z pobytu w Piaście wiążą się niemal same pozytywne wspomnienia.
PNR – K : - Spoglądając w Pańską metrykę możemy zaryzykować tezę, że przy zdrowiu, którego Panu nigdy nie brakowało i pewnych naturalnych predyspozycjach do uprawiania sportu, mógłby Pan reprezentować barwy Piasta nawet w drugiej lidze, u Erwina Wojtyłki. Taki przynajmniej nasuwa nam się wniosek.
ZM : - Absolutnie się z tym zgadzam, co więcej – jestem tego samego zdania. Zaczynałem jako napastnik, a z czasem zostałemprzekwalifikowany na bocznego obrońcę. W międzyczasie występowałem także na pozycji forstopera, gdyż taką rolę przewidział dla mnie trener Żugaj na zgrupowaniu w czeskim Sturovie. Gdy brakowało ostatniego obrońcy – podejmowałem się i tej roli. Byłem piłkarzem dość uniwersalnym, choć najlepiej czułem się w bocznym rejonach boiska.
PNR – K : - Preferowana noga ?
ZM : - Prawa, choć nieskromnie dodam, że lewa nie służyła mi tylko i wyłącznie do podpierania. W zasadzie nie sprawiało mi różnicy, którą nogą kopałem piłkę. Szukając analogii do czasów dzisiejszych, przychodzi mi na myśl osoba Łukasza Piszczka i jego ewolucja z napastnika do pozycji bocznego obrońcy. Dobre to były czasy, Panowie. I grało się trochę inaczej, z większym zaangażowaniem i sercem do gry. Ekscytowałem się biegowymi pojedynkami w bocznych sektorach boiska, a dzięki szybkości i wydolności zazwyczaj byłem górą w rywalizacji z przeciwnikiem.
PNR – K : - Z Koreańczykami z Phenianu trzeba się było sporo nabiegać, prawda?
ZM : - Oj tak, zdecydowanie. Przeciwnicy poruszali się niezwykle szybko i raz po raz dawali się nam we znaki. Kapitalną bramkę w tym spotkaniu zdobył Rysiu Rosiak, uderzając futbolówkę z narożnika pola karnego. Rosiak to w ogóle była „ solidna firma ”.
PNR – K : - Skoro mówimy już o personaliach, w tym samym czasie, co Ryszard Rosiak, przybył do Piasta Ryszard Wojciechowski. Z Victorii Wałbrzych. O nim również sporo słyszeliśmy.
ZM : - Obaj pojawili się w Nowej Rudzie już po spadku z trzeciej ligi. Rysiek Wojciechowski to barwna, charakterystyczna postać i przede wszystkim świetny bramkarz. Podczas naszej rozmowy co i rusz przewijają się w mej głowie rozmaite sytuacje. Miło powspominać, nie tylko kwestie czysto sportowe. Przykładowo, dzięki wypracowanym latom pracy już w wieku 43 lat przeszedłem na emeryturę. Pracowałem w rabunku, później także jako sztygar, a niezbędne świadczenia emerytalne uzyskałem już w momencie likwidacji kopalni w Słupcu. Nie żałuję niczego, może poza momentem odejścia z Piasta i okolicznościach, w jakich to nastąpiło.
PNR – K : - No właśnie. Miło się rozmawia i trochę odwlekamy moment, by zapytać, jak do tego doszło. Odbieramy Pana jako niezwykle inteligentnego i serdecznego rozmówcę, chętnie dzielącego się swymi wspomnieniami. Nie trzymamy się zbytnio chronologii, ale nie ma to chyba większego znaczenia. Zauważamy wszakże, że pewne czynniki, które zadecydowały o rozstaniu z noworudzkim klubem nie dają Panu spokoju…
ZM : - Mimo upływu lat pamiętam je doskonale. Początkiem stycznia 1982 roku ustalono dwie pory treningów na sali gimnastycznej należącej do dawnej Szkoły Górniczej. Pierwsze zajęcia rozpoczynały się w samo południe, a kolejne o 14. Pewnego dnia dostrzegłem swe nazwisko w grupie przewidzianej właśnie na godzinę 14. Muszę dodać, że w owym czasie uczyłem się w Technikum Górniczym, gromadząc wiedzę z zawodowych przedmiotów. Uczęszczałem tam porą popołudniową, na godzinę 17. Oprócz tego, dwie godziny wcześniej odbierałem syna z przedszkola, a więc trening z pierwszą grupą był najkorzystniejszym dla mnie rozwiązaniem.
Przed południem pojawiłem się więc na zajęciach. Za wyniki Piasta odpowiadał wówczas Leszek Szafraniec, dawny bramkarz i kolega z zespołu. Zaproponowałem, że wezmę udział w treningu z pierwszą grupą, by porą popołudniową skupić się na innych obowiązkach. Trener Szafraniec nie widział przeszkód, na horyzoncie jednak pojawił się ówczesny kierownik sekcji. Nie zaaprobował on niestety mego pomysłu i kategorycznie nakazał, abym na sali pojawił się w wyznaczonym terminie, na godzinę 14. Moje tłumaczenia na niewiele się zdały.
PNR – K : - Czy pojawił się Pan na popołudniowym treningu ?
ZM : - Nie. Co ciekawe, dzień później z dalszej gry zrezygnował Rysiek Wojciechowski.
PNR – K : - Czegoś tu nie rozumiemy. Już od roku 1979 pełnił Pan funkcję kapitana zespołu, natomiast Ryszard Wojciechowski był etatowym bramkarzem naszej drużyny. Tymczasem w przeciągu zaledwie dwóch dni Piast stracił dwóch, niezwykle ważnych zawodników. Tak po prostu?
ZM : - Tak właśnie się stało. Uprzedzając ruchy działaczy, niemal od razu napisałem podanie o wykreślenie mnie z listy zawodników. Proszę sobie wyobrazić, że następstwa tego wydarzenia były równie niecodzienne. U progu kolejnego sezonu nowy szkoleniowiec, Tadeusz Nowak, dwukrotnie złożył wizytę w mym mieszkaniu i namawiał do powrotu.
PNR – K : - Pan natomiast pozostał nieugięty ?
ZM : - Byłem gotowy na powrót, nie zamierzałem jednakże porzucać dobrze płatnej pracy w rabunku. Zaproponowałem Nowakowi salomonowe rozwiązanie : praca na zmianę nocną, a następnie trening z pierwszym zespołem, a w sobotę, czy niedzielę mecz. Nowak przekazał moją propozycję, która nie spotkała się niestety z aprobatą wśród działaczy klubu.
PNR – K : - A czy Ryszard Wojciechowski otrzymał podobną propozycję?
ZM : - Tak, trener Nowak zwrócił się również do niego. I jak zapewne się Panowie domyślają, mówiliśmy z Ryśkiem jednym głosem. Granie w piłkę ? Tak, jak najbardziej, ale i praca.
PNR – K : - Nadszedł ten moment, gdy nie za bardzo wiemy co powiedzieć.
ZM : - Nawet dziś ciężko w to uwierzyć. Gdy opowiadam tę historię znajomym, ci zazwyczaj z niedowierzaniem kręcą głowami. Szkopuł w tym, iż w rabunku zarabiałem 22 tysiące złotych, czyli… dwukrotnie więcej niż grając w piłkę. Pieniądze okazały się kością niezgody, zarząd klubu nie za bardzo chciał zaakceptować fakt, że w razie podjęcia ponownej gry moje dochody przekraczałyby zarobki pozostałych. Chciałem pracować, trenować i grać, lecz nie było mi to dane…
PNR – K : - Ile Pan miał wówczas lat?
ZM : - 28 i pół.
PNR – K : - Najlepszy wiek do grania w piłkę.
ZM : - Oczywiście, tym bardziej, że nabrałem już niezbędnego doświadczenia, ogrania i czułem się na siłach, by przez kolejne lata reprezentować barwy mego klubu. Cóż, w życiu nie zawsze bywa tak, jak byśmy tego chcieli.
PNR – K : - Mimo wszystko, przemawia przez Pana żal. Mimo upływu niemal czterdziestu lat.
ZM : - Na pewno, gdyż rozegrałem w Piaście niemal 200 spotkań, zarówno w lidze, jak i w Pucharze Polski. Przez dwa lata pełniłem funkcję kapitana zespołu i trochę zdrowia przy ulicy Sportowej zostawiłem. Pewne rzeczy zwyczajnie, po ludzku, zabolały mnie.
PNR – K : - Z chwilą odejścia z Piasta definitywnie zakończył Pan grę ?
ZM : - Tak, jak już wspomniałem, spodziewając się zawieszenia uprzedziłem poczynania działaczy i wystosowałem pismo o skreślenie mnie z listy zawodników. Przez kolejny rok moja karta zawodnicza znajdowała się w klubie, oczywiście na skutek złośliwych i niepotrzebnych ruchów działaczy. Po upływie tego czasu przeszedłem do Ścinawki, a w międzyczasie ukończyłem kurs instruktora piłki nożnej. Opiekowałem się tamtejszymi juniorami, a z drużyną ZSMP przy KWK Nowa Ruda zaszliśmy a do finału Pucharu Polski na szczeblu wojewódzkim. Tam ulegliśmy rezerwom Zagłębia Wałbrzych 1-2. Następnie pograłem jeszcze trochę w Zjednoczonych, a później, już po przejściu na emeryturę parałem się właśnie trenerką. Muszę się pochwalić, iż jestem pierwszym szkoleniowcem, któremu udało wprowadzić się ten klub do ligi okręgowej. Miało to miejsce w 1997 roku. Zajmowałem się również trampkarzami Piasta, ponadto byłem kierownikiem zespołu u Stanisława Leśniarka. W pewnym momencie pojawiłem się ponownie w Nowej Rudzie, wchodząc w skład sekcji piłki nożnej. Pozwolę sobie zauważyć, że sędziowie w tym okresie byli bardzo przekupni i nierzadko już na wstępie oczekiwali „ odpowiedniego ” przywitania…
PNR – K : - Były to czasy, gdy z tego typu praktykami należało się niestety liczyć.
ZM : - I w głównej mierze to właśnie te czynniki zdecydowały o porzuceniu przeze mnie trenowania i odejścia od piłki. Szybko zorientowałem się, że codzienna, ciężka praca z drużyną niekoniecznie musi procentować dobrymi wynikami na boisku. O rezultatach nierzadko decydowali inni. Przykre, ale prawdziwe.
PNR – K : - I niestety ukazujące piłkarską rzeczywistość lat ubiegłych. Wróćmy może do Pańskich występów w barwach Piasta, wspomniał Pan bowiem o Pucharze Polski. Zacznijmy od pojedynku z Pogonią Szczecin, datowanego na dzień 3 września 1980 roku. Wspominamy ten mecz nie bez przyczyny, intrygują bowiem okoliczności rywalizacji z Pogonią. Niespodzianka była o krok !
ZM : - Powiem więcej, Pogoń nie miała prawa wygrać ! Chyba aż do śmierci pamiętał będę o tych wydarzeniach, przecież przy stanie 3-1 dla nas Leszek Sołobodowski nie wykorzystał rzutu karnego. A tak, na 10 minut przed końcem to goście zdobyli bramkę po kontrowersyjnej „ jedenastce ”, a w samej końcówce przeciwnicy wręcz wrzucili z piłką do bramki Ryśka Wojciechowskiego.
W serii rzutów karnych byliśmy zbyt przybici, by wykazać się odpowiednią koncentracją. Swoje szanse zmarnowali Leszek Szulicki, Andrzej Biliński i Ryszard Rosiak. „ Portowcy ” natomiast wykorzystali trzy szanse i to oni awansowali dalej.
PNR – K : - Rundę wcześniej było bardziej przyjemnie, zanim bowiem do Nowej Rudy zawitała Pogoń, przyszło Wam stanąć w szranki z warszawską Gwardią. Skład Gwardii pamięta Pan zapewne do dziś?
ZM : - Oczywiście, na Sportowej zameldowali się przecież tak znani zawodnicy, jak Dziekanowski, Kraska, Szymanowski i Baran. Tymczasem nie przelękliśmy się rywala, tocząc otwartą, równorzędną grę. Graliśmy bardzo ofiarnie i ambitnie, swoje zrobił też żywiołowy doping kibiców. W końcu dopięliśmy swego, po centrze Andrzeja Bilińskiego z prawej strony do bramki gości trafił Leszek Sołobodowski. Wygrana była sporym sukcesem, nic dziwnego, że już po zakończeniu spotkania odśpiewano nam „ Sto lat ”, a gratulacje złożyli osobiście prezes klubu, czy dyrektor kopalni.
PNR – K : - W podobnym tonie i z uśmiechem na twarzy opowiadał nam o meczu z Gwardią Zbigniew Kuleszo. Bardzo lubimy ten okres w dziejach naszego klubu, a rzut oka na skład ówczesnego Piasta ukazywał jego możliwości. Spójrzmy na przykład na wyjściową jedenastkę w meczu z klubem ze stolicy :
Wojciechowski, Ziółkowski, Kasprzyk, Majdak, Sobolewski, Rosiak, Biliński, Sołobodowski, Kuleszo, Stępniak, Świerczyński. Trener Żugaj miał z kogo wybierać.
ZM : - Zdecydowanie, nazwiska mówią same za siebie i szkoda, że splot kilku niekorzystnych zdarzeń nie pozwolił nam na dalsze rozwinięcie skrzydeł. Mieliśmy w składzie naprawdę dobrych piłkarzy.
PNR – K : - I pewnie gdyby pominąć niezrozumiałe regulaminy i baraże zagralibyście Panowie w wyższej lidze. Żeby nie być gołosłownym w sezonie 1979/80 Piast „ ustrzelił ” dublet. Zwycięstwo w lidze okręgowej i zdobycie Pucharu Polski na szczeblu wojewódzkim to spore osiągnięcia. Zawsze powtarzamy, że wyniki uzyskiwane w późniejszych latach przez podopiecznych Świętej już Pamięci Erwina Wojtyłki nieco przysłaniały Wasze rezultaty.
Przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych to ciekawy, aczkolwiek przykryty kurzem okres w długiej historii Piasta.
ZM : - Zgodzę się z tym stwierdzeniem. Jeśli zaś idzie o sezon 1979/80, to istotnie był on dla naszej drużyny bardzo udany. W lidze wyprzedziliśmy rezerwy wałbrzyskiego Zagłębia aż o 8 punktów, a na trzecim miejscu w tabeli zameldował się kolejny zespół z tego miasta – Victoria.
PNR – K : - Zestaw rywali, z którymi mierzył się Piast w zmaganiach Ligi Wojewódzkiej nawet dziś wzbudzałby powszechny szacunek. Oprócz wymienionych wcześniej rezerw Zagłębia i Victorii Wałbrzych, z pokonanym polu zostawiliście między innymi : Bielawiankę, Polonię Świdnica, drugi zespół Górnika, Granit Strzegom, czy Polonię Bystrzyca. W tym doborowym towarzystwie zdobyliście aż 50 punktów ! Przy dawnej punktacji ( 2 „ oczka ” za zwycięstwo ), był to wyczyn godny uwagi.
(Rozdanie pamiątkowych kryształów za wygranie czwartej ligi wojewódzkiej - dnia 8 czerwca 1980 przed meczem z Granitem Borów. Zdzisław Majdak pierwszy z prawej. Fotografia z archiwum rozmówcy)

ZM : - Bez dwóch zdań, edycja 79/80 stanowiła popis całego zespołu. Graliśmy szybko, mądrze, z rozmachem. Strzelecką formą imponował Zbyszek Kuleszo, silny, dobrze trzymający się na nogach napastnik. O sile zespołu decydowała z kolei druga linia – Rosiak, Sobolewski, Biliński czy „ Kura ” Sołobodowski naprawdę potrafili grać w piłkę.
PNR – K : - Nie wspominając o defensywie, dowodzonej przez Zdzisława Majdaka i pewnie interweniującym Ryszardzie Wojciechowskim w bramce. W całym sezonie straciliście zaledwie 15 bramek !
Na dokładkę, w finale Okręgowego Pucharu Polski po bramkach Wiśniewskiego i Sokola udało się zwyciężyć rezerwy Zagłębia Wałbrzych. Dodajmy, że w dość eksperymentalnym ustawieniu.
ZM : - To prawda, trener wystawił do gry zawodników, którzy rzadziej pojawiali się w pierwszym składzie, ale na Zagłębie to wystarczyło. Rozegraliśmy dobre zawody, a po meczu prezes OZPN – u, Pan Drożdż wręczył mi okazały kryształowy puchar dla klubu.
PNR – K : - Nastał czas baraży. Do pełni szczęścia zabrakło naprawdę niewiele. Może przede wszystkim odrobiny … szczęścia właśnie ? Droga do wymarzonej III ligi rozpoczęła się w Nowej Rudzie, w dniu 22 czerwca 1980 roku. Spektakularny wynik (4-0) z BKS-em Bolesławiec zszedł na plan dalszy w związku z pewnym niedopatrzeniem regulaminowym.
ZM : - To prawda, powstało małe zamieszanie w związku z przepisem obligującym do gry młodych zawodników. W Bolesławcu graliśmy tak, aby awansować do następnej rundy. W ostatecznym rozrachunku ulegliśmy gospodarzom 0-1, lecz nie to było najważniejsze. Ówczesne przepisy obligowały do wystawienia w wyjściowym składzie juniora i dwóch młodzieżowców i tu pojawił się problem. Dzięki szybkiej i zdecydowanej reakcji działaczy, piłkarska centrala w Warszawie pozytywnie ustosunkowała się do naszych wyjaśnień. Koniec końców, czekał nas kolejny, trzeci już pojedynek z BKS-em. Zaczynaliśmy go od porażki 0-1 i aby przejść do następnej rundy musieliśmy wygrać dwoma bramkami. Przez czyjeś niedopatrzenie stanęliśmy przed trudnym zadaniem.
PNR – K : - Na szczęście w Nowej Rudzie po raz kolejny nie pozostawiliście graczom z Bolesławca złudzeń. Wynik 3-0 w pełni odzwierciedlał przebieg gry, a łupem bramkowym podzielili się : Jacek Chanas, Zbigniew Kuleszo i Leszek Szulicki. A propos tego pierwszego, tragiczne wieści dotarły zapewne i do Pana ?
ZM : - Jestem zaskoczony, bo dopiero teraz dowiedziałem się o niespodziewanej śmierci Jacka Chanasa. Życie bywa nieprzewidywalne i jest to doprawdy bardzo smutna informacja dla mnie.
PNR – K : - Aby nie popadać w całkowicie żałobne tony, nie rozmawiajmy może o spotkaniu z Chemikiem Kędzierzyn. Z kronikarskiego obowiązku przypomnimy tylko, że spotkanie zakończyło się zwycięstwem kędzierzynian 2-1, po dwóch szkolnych błędach Leszka Kasprzyka. On sam, czemu trudno się dziwić, nie miał zbyt wesołej miny, gdy pytaliśmy o przebieg tego meczu. W konsekwencji, trzecia liga przeszła koło nosa.
Szukamy pozytywnego aspektu, na którym moglibyśmy oprzeć dalszą część naszej rozmowy i wychodzi nam, że w kolejnym sezonie ( 1980-81 ) najlepszą drużyną Ligi Wojewódzkiej ponownie okazał się noworudzki Piast. Z małym zastrzeżeniem : w barażach o III ligę nastąpiła powtórka z rozrywki. Tym razem ambitne plany górników z Nowej Rudy pokrzyżowała wrocławska Ślęza. I to w sposób bezdyskusyjny, wygrywając odpowiednio : 1-0 w Nowej Rudzie i 3-0 we Wrocławiu. Czyli swoiste deja – vu.
ZM : - Od siebie dodam, że mecz przeciwko Ślęzie rozegrany przy ulicy Sportowej był moim 190. występem w barwach Piasta. Po końcowym gwizdku arbitra nie miałem zbyt wesołej miny. Przegraliśmy po błędzie bramkarza, niby mieliśmy przewagę przez 90. minut, na niewiele jednak się ona zdała. W rewanżu zaprezentowaliśmy się już dużo gorzej, doszło wręcz do tego, że w końcowej fazie meczu wybijaliśmy do przodu piłkę na tak zwaną „aferę”. Bez powodzenia.
PNR – K : - W finale Pucharu Polski na szczeblu okręgowym nie udało się powtórzyć sukcesu sprzed roku. Nieznacznie lepszą drużyną, po serii rzutów karnych, okazała się Bielawianka.
ZM : - Poziom tego meczu nie zachwycił, spory wpływ na wydarzenia boiskowe miały – twarde boisko i nieznośny upał panujący tego dnia w Ząbkowicach. W konkursie rzutów karnych niespodziewanie pomylił się Leszek Szulicki, swojej szansy nie wykorzystał też Ryszard Rosiak. Przegraliśmy i ten fakt pozostało nam zaakceptować.
PNR – K : Trudno natomiast zaakceptować fakt, że runda jesienna edycji 1981/82 oznaczała kres Pańskich występów w Piaście. Ostatni mecz rozegrał Pan przeciwko Polonii Świdnica. W ten oto sposób, dość niepostrzeżenie, dokonaliśmy małego podsumowania kariery Zdzisława Majdaka w noworudzkim zespole. Chcielibyśmy zapytać, jak obecnie postrzega Pan klub? Czy w dalszym ciągu bliskie są Panu losy Piasta?
ZM : - Oczywiście, jestem na bieżąco i śledzę informacje na temat naszego zespołu. Utrzymuję również kontakt z dawnymi kolegami z boiska, staram się odwiedzać ulicę Sportową, gdy pojawiam się w Nowej Rudzie. Korzystając z okazji muszę przyznać, że podoba mi się model szkolenia młodzieży, który wdrożono w klubie. Takie działania dają nadzieję na pozytywne wyniki w przyszłości.
PNR – K : - Co do szkolenia młodzieży – pełna zgoda. Zwykle posiłkujemy się przykładem Lechii Dzierżoniów, czerpiącej profity z kształtowania zawodników. Najbardziej jaskrawym przykładem tej polityki jest oczywiście Krzysztof Piątek, nie zapominajmy wszakże o Jarosławie Jachu, czy Patryku Klimali. To właściwa droga, w przeciwieństwie do korzystania z usług zaprzyjaźnionych agencji menadżerskich. Nikt nam przecież nie wmówi, że piłkarskie talenty pojawiają się tylko i wyłącznie „ za miedzą ”. Ilu wychowanków Piasta Nowa Ruda dostąpiło zaszczytu gry w Ekstraklasie ?
ZM : - Przychodzi mi do głowy Tadeusz Nowak.
PNR – K : - I całkiem słusznie, z małym zastrzeżeniem : „ Ferrari ” to wychowanek Górnika Słupiec. A stricte z Piasta ? Mariusz Stelmach ? I ewentualnie Dariusz Dziarmaga, choć nie należy zapominać, że pierwsze piłkarskie szlify zbierał on w bliskiej Panu Ścinawce.
ZM : - Darek to w ogóle skromny, dobrze ułożony chłopak. Zaczynał u mnie w juniorach, wprowadzałem go do gry jeszcze jako młodego chłopaka. Nie był zadziorny, momentami wręcz flegmatyczny, tymczasem bronił się swymi umiejętnościami.
PNR – K : - Jako młody chłopak brał przecież udział w barażach o Ekstraklasę partnerując w drugiej linii Bogdanowi Marchewce. Trudno o lepszą rekomendację umiejętności Dariusza Dziarmagi.
ZM : - Tak, oczywiście. A skoro przywołali Panowie osobę Bogdana Marchewki, kilka ciepłych słów wypowiem o nim i ja. Po pierwsze, był świetnym piłkarzem, klasą sam dla siebie. Po drugie, uważam go za fantastycznego człowieka, podobnie zresztą, jak Karola Ulatowskiego. Są to bardzo wartościowi ludzie.
PNR – K : - Zdecydowanie. Przed chwilą wymienił Pan także nazwisko Tadeusza Nowaka, postaci wybitnej, ale i wzbudzającej spore kontrowersje.
ZM : - Szkoda, że nie pojawił się on na naszym meczu z Orłami Górskiego, który odbył się w ramach obchodów 50-lecia klubu. Przegraliśmy co prawda 3-6, lecz możliwość skonfrontowania umiejętności z Gadochą, Szarmachem czy Musiałem nie zdarza się codziennie. Już na pomeczowym bankiecie o swego dawnego kolegę z Legii podpytywał bodaj Robert Gadocha. Przykro było patrzeć na legendę Legii, obserwującą zza płotu popisy swych dawnych kolegów. A przecież Nowak był w stolicy uwielbiany! Cieszył się podobną estymą, jak nieżyjący już Kazimierz Deyna. W 1973 roku miałem okazję dopingować Legię z trybun w pucharowym starciu PAOK-iem Saloniki. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że to właśnie nasz krajan cieszył się w Warszawie statusem niemalże półboga. Udane występy nie tylko w lidze polskiej gloryfikowały go w oczach kibiców, pamiętajmy, że akurat na słynnym San Siro w Mediolanie rozegrał „ Ferrari ” jedno z najlepszych spotkań w swej imponującej karierze.
Po powrocie z Anglii losy Tadeusza Nowaka potoczyły się … różnie. Stało się tak, jak się stało. Często decydującą rolę w pewnych kwestiach odgrywa charakter.
PNR – K : - Otóż to. Nie każdy piłkarz, niekoniecznie z wyższej półki, potrafi poradzić sobie w nowej rzeczywistości. Dla wielu „ życie po życiu ” bywa pasmem dramatów i klęsk. Przykre, lecz niestety prawdziwe.
ZM : - Są to sytuacje żywcem wyjęte z życia. Gdy gaśnie blask i zmniejsza się zainteresowanie kibiców, wówczas należy przystosować się do nowych realiów. A przynajmniej podjąć takowe próby. Nie każdemu się to udawało, zresztą także i w dzisiejszych czasach wielu byłych graczy boryka się z podobnymi problemami.
PNR – K : - Pański profesjonalizm nie ulegał wątpliwości? Pytanie retoryczne.
ZM : - Nigdy nie zdarzyło mi się wypić nawet kieliszka wódki przed meczem. Obojętnie w której lidze. Wychodziłem z założenia, że tego typu historie i tak wyjdą na jaw. Nie potrafiłem oszukiwać siebie i innych, nie leżało to w mojej naturze.
PNR – K : - Chcielibyśmy na koniec spytać o Pańskiego syna, Konrada. Zapowiadał się na naprawdę dobrego obrońcę i nie mamy wątpliwości po kim odziedziczył całkiem spory talent.
ZM : - Radził sobie całkiem dobrze, co ciekawe, był nawet moim podopiecznym w Zjednoczonych Ścinawka. Zdecydował się postawić na edukację, co zaowocowało eksponowanym stanowiskiem w pewnej niemieckiej firmie i ogólnym zadowoleniem z życia. Dodam jeszcze, że w piłkę grali również kuzyni Konrada : Marcin i Mateusz. Oni także przebywają w Niemczech, choć być może zastanowią się nad powrotem do Polski.
PNR – K : - Kojarzymy także ich, szczególnie Marcina, imponującego walecznością i dobrze ułożoną lewą noga. Reasumując – rodzina Majdaków zaznaczyła swą obecność w dziejach noworudzkiego Piasta, a rozmowa z jej najwybitniejszym przedstawicielem była dla nas sporym wyróżnieniem. Bardzo dziękujemy.
ZM : - Dziękuję również i korzystając z okazji, przekazuję serdeczne pozdrowienia dla sympatyków Piasta. Ukłony dla tych, którzy jeszcze o mnie pamiętają.

1 komentarz:

  1. Zdzisio -pamiętam tzn. ,,że w Nowej Rudzie zawsze była porządna piłka !

    OdpowiedzUsuń