wtorek, 26 lipca 2022

PO PIERWSZYM TRENINGU CHCIAŁEM ZREZYGNOWAĆ!

Rozmowa z Ernestem skłoniła nas do refleksji nad rolą klubu w funkcjonowaniu lokalnej społeczności.

Porozmawialiśmy więc o magii marzeń i poczuciu identyfikacji z noworudzkim Piastem.

Żegnając wieloletniego kapitana zespołu pozwalamy sobie również na skromne podziękowania. Oglądanie Ernesta w akcji było przyjemnością, podobnie jak rozmowa, którą odbyliśmy kilka tygodni temu.

Zapraszamy.


Piast Nowa Ruda - Kronika:- Zalew w Radkowie to wyjątkowe miejsce.

Ernest Polak:- Też tak myślę i cieszę się, że wybraliście tę okolicę. Do niedawna tętniło tu życie, teraz jest trochę gorzej. Plany są jednak ambitne i przyjdzie czas, że zalew odzyska dawną świetność.


- Przejeżdżając przez Radków mieliśmy jednak wrażenie, że czas jakby się zatrzymał…

- I prawdopodobnie macie rację, bo od pewnego czasu jest nam ciężko.


- Znałeś Julkę?

- Tylko z widzenia. Znam natomiast jej mamę.


(Nysa - Piast, 6 listopada 2011 roku)

- Nie uciekniemy od tego tematu, choć nie bardzo wiadomo, jakich użyć słów…

- Nie wymyślimy niczego mądrego. To ogromna tragedia.

Byłem przekonany, zresztą nie tylko ja, że wszystko jest na dobrej drodze. O życie Julki prowadzona była prawdziwa walka, przecież ten imponujący odzew odbił się echem w całej Polsce! Pomagali wszyscy, z potrzeby serca i w miarę możliwości. A na koniec okazało się, że na niewiele się to wszystko zdało… Przykre.

Jesteśmy trochę oszołomieni, bo skala pomocy była ogromna. Odzew był imponujący, także ze strony naszego klubu. A nie da się ukryć, że w Piaście za bardzo się nie przelewa, o czym pewnie doskonale wiecie.


- Podczas meczu z Lechią Dzierżoniów zebrano bodaj 11 tysięcy.

- No właśnie. Szkoda tak młodej i wrażliwej osoby, w końcu miała przed sobą całe życie…


- A co u Ciebie?

- Wszystko w porządku, jakoś sobie radzę.


- W to nie wątpimy, choć żałujemy, że był to twój ostatni sezon w barwach Piasta. Ponoć ostatni…

- Tu akurat klamka zapadła i rzeczywiście był to mój ostatni sezon. Wystarczy już dalekich wyjazdów i weekendów spędzanych poza domem. Poza tym, jestem na etapie budowy własnego, co pochłania każdą wolną chwilę.

Od zawsze powtarzałem, że po zakończeniu gry w Nowej Rudzie chciałbym jeszcze pokopać rekreacyjnie w Radkowie. Do niedawna wydawało się to mało prawdopodobne, ale jak wiecie niedawno reaktywowano mój macierzysty klub. Wszystko zatem dobrze się ułożyło. Odchodzę z czystym sumieniem, bo udało się utrzymać IV ligę dla Nowej Rudy.


- To wszystko prawda, tylko dlaczego kosztowało utrzymanie kosztowało tak wiele nerwów?

- Przyczyn było kilka.


- Pozwolisz, że wspólnie się nad nimi zastanowimy?

- Mamy dużo czasu, jestem do dyspozycji.


- Przede wszystkim, czy wyczerpała się pewna formuła współpracy z Przemysławem Malczykiem?

- Nie wydaje mi się. Trener postanowił zrezygnować na 7 kolejek przed końcem. Powoli robiło się nerwowo, a Malczyk sugerował potrzebę zmian, tak zwanej „nowej miotły” i tak dalej.

My z kolei dowiedzieliśmy się o tym nieco później, zresztą wtajemniczona była tylko starszyzna zespołu. Gdy zrobiło się naprawdę niebezpiecznie o zmianie trenera przebąkiwano w zarządzie. Nie byliśmy jednak do tego pomysłu przekonani.

Chcieliśmy żeby został, także przez szacunek do wspólnej pracy, którą razem wykonaliśmy. Pamiętajcie, że w swym pierwszym sezonie Malczyk wyciągnął nas z beznadziejnej sytuacji. Zaufaliśmy jego metodom pracy, co zaprocentowało.

Daj Boże kolejnemu trenerowi by osiągał podobne wyniki, przecież w kolejnych sezonach finiszowaliśmy na czołowych miejscach!

Zatem nie wydaje mi się, by wyczerpała się formuła współpracy, bardziej skłaniałbym się ku innym przyczynom.


- Wąska kadra? Kontuzje? Kartki?

- Tak. Kontuzje i kartki są wkalkulowane, więc w tym przypadku nie ma sensu szukać usprawiedliwień. Muszę jednak powiedzieć, że jeszcze przed rozpoczęciem ligi obawiałem się problemów.

- Z tą kadrą będziemy walczyć o utrzymanie! – mówiłem i jak się okazało, miałem niestety rację. Brakowało nam wartościowych rezerwowych.


- Trudno nie przyznać racji.

- Nie oszukujmy się, wyglądało to słabo. Być może zarząd liczył również na to, że tych kontuzji będzie mniej? Kartek też trochę się nazbierało, sporo meczów kończyliśmy w osłabieniu.

Trener starał się jakoś to poukładać, z różnym powodzeniem. Pamiętajmy, że „Mikesz” gra na obronie trochę z przymusu, a gdy brakowało Mateusza siła ofensywna traciła na wartości.

Problemy zdrowotne nie ominęły też Bartka.


- No właśnie – „Chaber”. W ubiegłym sezonie nie przypominał czołowego napastnika IV ligi i liczyliśmy, że właśnie u trenera Fojny odzyska właściwą dyspozycję. Tymczasem odchodzi z Piasta.

- Z nim jest trochę inna sytuacja – zmienił stan cywilny, później czeka go bodajże ślub brata, a następnie urlop.


- I zrobi się wrzesień.

- Sami widzicie, że uciekłby mu cały okres przygotowawczy, a na ławce siedzieć nie zamierza. Poza tym, co tu dużo opowiadać, Bartek doskonale zdaje sobie sprawę ze słabszej formy.


- Ze zdrowiem też trochę na bakier.

- Dokucza mu biodro, a lekarze wykluczają operację. Narzeka również na ból pleców. Pewnego rodzaju ratunkiem są dla niego ćwiczenia rozciągające. W tej sytuacji skłania się ku temu, by pójść do Jedliny i tam się odbudować.


- Podzielasz naszą opinię, że rozwinął się w Nowej Rudzie?

- To na pewno. Gdy jest w dobrej formie to trafia regularnie. Zwróćcie uwagę jak dużo biegał będąc w normalnej dyspozycji. W kapitalnym debiucie z Polonią Świdnica był cały czas w ruchu, przytrzymywał piłkę pozwalając na złapanie oddechu. Ale wtedy był dobrze przygotowany i przede wszystkim zdrowy.


- Przykładów jego zaangażowania można podać więcej, na gorąco przychodzi nam do głowy mecz w Bielawie z sezonu 18/19. Mądrze przetrzymywał piłkę, co dawało ten jakże potrzebny odech. Inna rzecz, że kapitalnie bronił wtedy Dominik.

- Wszystko się zgadza, gdy „Chaber” jest w tak zwanym „gazie” to nie tylko więcej strzela, ale zostawia na boisku więcej zdrowia. Co ciekawe – zdarzało się, że na treningi, czy poszczególne mecze zaopatrywani byliśmy w testery. Czasem zastanawialiśmy się, czy wraz z rozgrzewką Bartek przebiegł przynajmniej kilometr? Cieszył się, gdy szatnia znajdowała się daleko od boiska, zawsze była to dodatkowa odległość do pokonania! Mówię to z pewnym przekąsem, choć ostatnimi czasy nie było mu do śmiechu.

Dodam jeszcze, że w Bielawie była wtedy istna obrona Częstochowy, ale jakimś cudem udało się wygrać.


- Po bramce kapitana!

- Rzeczywiście tak było.


- Kończąc wątek Chabrowskiego, dobrowolnie zrezygnował z wyjazdu na kadrę DZPN Wrocław.

- Bo wiedział, że nie prezentuje się dobrze i wolał uniknąć kompromitacji. Przyjęliśmy to ze zrozumieniem, cały czas wierząc, że odblokuje się w najważniejszych momentach sezonu. Czego by zresztą nie mówić, atmosfery w szatni mogą Piastowi pozazdrościć w innych klubach. Mimo wahań formy, mimo ciągłego balansowania między IV ligą, a „okręgówką” w tym elemencie byliśmy chyba poza zasięgiem wszystkich.

Wiem o czym mówię, bo rozmawiam przecież z zawodnikami z innych klubów. Możecie wierzyć, lub nie, ale praktycznie wszyscy podzielają moje zdanie.


- Nie mamy powodu, by nie wierzyć. Ktoś musiał o tę atmosferę zadbać.

- Miło mi to słyszeć, ale to trochę uproszczenie.

Koleżeństwo zawsze było naszym atutem, choć czasem z boku mogło się wydawać, że …pozabijamy się w szatni! Przynajmniej tak było wiosną. Refleksje przychodziły później, gdy człowiek ochłonął po ostatnim gwizdku.

A na poniedziałkowym, czy wtorkowym treningu wszystko odbywało się standardowo:

- Panowie, trudno, zaj…, ale gramy dalej i szykujemy się do kolejnego meczu!

Cały czas wierzyliśmy w to utrzymanie i koniec końców jakoś udało nam się uniknąć najgorszego. Szkoda tylko, że kosztowało to tyle nerwów, ale czasu już nie cofniemy. Wyszło jak wyszło…


- Wyszło jak wyszło, dobre sobie! Drogi kapitanie, wyszły nerwy do 87. minuty ostatniego meczu!

- Przynajmniej nie zabrakło emocji! A gdy w końcu emocje opadły, żartowaliśmy, że przy ewentualnym remisie aż dwóch Polaków musiałoby uciekać z klubu: młodszy, który nie dograł w dogodnej sytuacji na 2:0, no i ten starszy, który zakończyłby grę degradacją do niższej ligi. Na szczęście wszystko ułożyło się dobrze.


- Co czułeś po powrocie do szatni?

- Nie wiem. Zdaję sobie sprawę, że zabrzmi to trochę dziwnie, ale chyba już nawet nie pamiętam…

Szkoda odchodzić z tego zespołu. Szkoda atmosfery, dowcipów w szatni i tego, co udało się wypracować. Spędziłem w tym klubie kawałek czasu, a z „Piniem”, czy „Mikeszem” znamy się od niepamiętnych czasów.


- Piękne jest to wasze wspólne zdjęcie.

- I nawet podarowali mi je w prezencie. Oprawili w ramkę i dodali opaskę.


- Zdajesz sobie sprawę, że na tej fotografii jest bez mała 1000 spotkań Piasta?

- Nigdy nie prowadziłem ewidencji, ale rzeczywiście może być koło tego…


- Jak mawia klasyk – kto nie grał w drugiej lidze ten kopał się po czole!

- Mimo wszystko jest w tym trochę racji, w końcu było to poważne granie. Często wspominamy te najlepsze lata, bo trzeba o nich pamiętać i trudno by było inaczej. Musimy jednak podkreślić rolę kopalni. Kto wie gdzie byłby teraz Piast, gdyby pojawił się bogaty sponsor? Może akurat w drugiej lidze? Któż to może wiedzieć?


- A wtedy przeszedłbyś drogę z niższej ligi na szczebel centralny, stając się pewnego rodzaju spoiwem, kimś, na kim by się to wszystko opierało…

- Byłoby fajnie, bez dwóch zdań. Niestety, bez sponsora za wiele się dziś w piłce nie ugra. Zobaczcie chociażby na Wolibórz, to idealny odnośnik.


- Żartowaliśmy kiedyś, że gdyby obdarowali cię czekiem in blanco to pewnie zgodziliby się na każde warunki.

- Tego już się nie dowiemy, ale owszem, była taka propozycja.


- Podobną otrzymał „Pinio”.

Idąc dalej – Krzysiu Mika stwierdził swego czasu, że chciałby pobić kolejne rekordy w Piaście. A Dawid Kęska? Mimo problemów ze zdrowiem wciąż gra w IV lidze, zażywając przed meczem… ketonal.

Konkluzja wydaje się prosta. Szanujmy takich ludzi!

- Wszystko, co powiedzieliście jest prawdą.

W tym przypadku dochodzi do głosu ten piastowski charakter. Może nie zawsze widoczny na zewnątrz, ale objawiający się w ważnych momentach. Dla osób z zewnątrz zabrzmi to może banalnie, ale coś w tym rzeczywiście jest. A skoro tak sobie rozmawiamy, muszę dodać słówko o Arturze Osickim.

Nie wyobrażacie sobie, ile razy wybiegał na boisko z pękniętym żebrem! Co więcej, bywało, że sam Malczyk nie chciał go wystawiać do gry! A „Pinio”, jak to on, upierał się przy swoim:

- Boli mnie, ale dam radę!

Kęska ma podobny charakter.

Moim zdaniem będzie grał jeszcze długo, aż w końcu odpadnie mu noga. Taki typ. Ma ogromne serce do walki, nie tylko na boisku.


- A młodsi? Znajdziemy kogoś z podobną charyzmą?

- Szukiełowicz! Widać po nim, że ma zadatki na dobrego obrońcę, a czas pracuje na jego korzyść.


- Odnosimy wrażenie, że jest emocjonalnie związany z klubem.

- To prawda, nie słyszałem, by myślał o odejściu. To cenny zawodnik, nieprzypadkowo ma za sobą grę na troszkę wyższym poziomie.


- W kadrze województwa też radził sobie dobrze.

- Nawet więcej, niż dobrze, bo grał we wszystkich meczach „od deski do deski”.

Jego jedynym mankamentem jest gra w powietrzu, co przy wysokim wzroście może dziwić. Ale jak powiedziałem, wiele jeszcze przed nim i na pewne popracuje nad tym elementem.


- Zaryzykujemy stwierdzenie, że Łukasz to przyszły kapitan Piasta?

- Moim zdaniem tak. Za kilka lat poradzi sobie w tej roli.


- Gry w powietrzu mógłby się uczyć od odchodzącego kapitana.

- Bez przesady! O takich sprawach moglibyśmy porozmawiać … parę kilogramów temu!


- Teraz to ty trochę przesadzasz! Wyglądasz bardzo dobrze.

- Czy ja wiem? Jakoś się trzymam.

Niemniej, od pewnego czasu miałem jakieś wewnętrzne przekonanie, że to już nie to. Po ciężkim meczu potrzebowałem kilku dni na regenerację, a wtorkowe treningi coraz bardziej dawały się we znaki. Trenowałem na pełnych obrotach, ale początki były ciężkie. Kilka razy zwrócił mi uwagę Krzysiu Mika, prosząc, by trochę odpuścił i nabrał świeżości.

Poza tym – jestem głową rodziny, mam dwoje dzieci. To najważniejszy aspekt. Ciągłe wyjazdy i nieobecność w domu też zrobiły zwoje.


- Na dodatek budujesz własny dom, o czym wspomniałeś na wstępie.

- Co odbiło się na mojej formie, bo kiedy tylko mogłem pracowałem na tej budowie. Organizmu nie oszukasz.


(I kto tutaj jest sędzią? Victoria Świebodzice - Piast, 19 sierpnia 2017 roku, fot. T. Druciak)

- Tymczasem pod pożegnalnym listem Michała w swoim stylu uaktywnił się nasz ulubiony dokumentalista.

- Jeśli dobrze kojarzę to napisał prawdę.


- No proszę!

- Ale tak rzeczywiście było. Mocno zabiegał o to, bym przeszedł do Piasta. Nie ukrywam, że czasem dochodziły do mnie różne głosy, ale skupiałem się na grze. Mogę powiedzieć tylko tyle, że na 99 procent pojawił się na treningu w Radkowie, wraz z trenerem Druciakiem. Szczegółów negocjacji nie kojarzę, wiem jedynie, że nie za bardzo paliłem się do odejścia.

Dla chłopców grających w mniejszych ośrodkach wizytę Piasta Nowa Ruda zawsze traktuje się wyjątkowo.

W Radkowie bywało podobnie, traktowaliśmy te mecze jak pewnego rodzaju święto. Zachowanie rówieśników z Nowej Rudy nie przypadło do gustu memu ojcu, który zwracał uwagę na nieuzasadnione „gwiazdorstwo”. Był przeciwny tej przeprowadzce, ale ostateczna decyzja należała do mnie.

Gdybym się nie zgodził to nic by z tego nie wyszło.


- Słyszałeś wcześniej o zainteresowaniu z Nowej Rudy?

- Nie. Punktem zwrotnym był mecz w „terenówce”, który wygraliśmy bodaj 2:0. Usłyszałem wtedy dużo ciepłych słów pod swoim adresem, między innymi od trenera Achrema.


- Ponoć także Achrem namawiał cię do zmiany otoczenia?

- Tak, kojarzę taką rozmowę. Przedstawił sprawę jasno – miałem przyjechać na trening i dokonać własnej oceny sytuacji. Bez jakichkolwiek nacisków, na spokojnie.


- A jak wspominasz ten pierwszy raz na Sportowej?

- Po pierwszym treningu chciałem zrezygnować!


- A wiesz, że to dobry tytuł do naszego wywiadu? W takim razie dziękujemy za rozmowę, było nam bardzo miło!

- Ha, ha, ha!

Było jak w liście, bo na pierwszych zajęciach rzeczywiście nie byłem zbyt wylewny. Pojawiłem się w obcym środowisku, nikogo nie znałem, na dodatek zostałem wybrany do gry jako jeden z ostatnich. Czułem się dziwnie.

Boisko było twarde, graliśmy chyba za bramką od strony dawnej „Sudeckiej”.

Ogólnie mówiąc – szału nie było. Doceniałem jednak zainteresowanie ze strony trenera Achrema. Dużo ze mną rozmawiał, podpytywał o pierwsze wrażenia. Było to bardzo miłe.


- Przemysław Achrem to przede wszystkim trener młodzieży?

- Zdecydowanie. W tej roli jest znakomity i wydaje mi się, że to jego powołanie. Potrafi zarazić miłością do taktyki i tych wszystkich niuansów. To korzystne dla rozwoju zawodnika. Różnie zresztą grało się podczas mej bytności w Piaście, raz czwórką obrońców, innym razem trójką. Niemal każdy trener próbował indywidualnych rozwiązań, czy to Karol Ulatowski, czy Tomasz Poros…


- To w takim razie na chwilę się zatrzymajmy, bo o Porosie chcielibyśmy usłyszeć więcej! O słynnych spacerach na Włodowice i piciu wody mineralnej!

- I co ja mogę teraz odpowiedzieć? Wiecie co? Tak sobie właśnie myślę, że gdybym przychodził na te treningi z dziećmi to byłoby idealnie! Poros był specyficzny.

Oryginał, któremu najwyraźniej pomyliła się odwaga z odważnikiem. Na początku współpracy wszystko wskazywało na to, że będzie normalnie – zadzwonił do mnie tuż po nominacji, przedstawił się i podał datę pierwszego treningu.

Idąc dalej, w trakcie przygotowań stwierdził, że „Pinio” i „Kasza” nie nadają się do gry i należy ich wypożyczyć. Kiwaliśmy głowami z niedowierzaniem, ale najlepsze miało dopiero nastąpić.

Rozmawiając o potencjalnych wzmocnieniach wspomniał o rzekomych rezerwowych z Lecha Poznań, którzy mieli zasilić nasz skład. Powoływał się na znajomość z Mariuszem Rumakiem, co miało zaowocować kilkoma transferami!


- Coraz ciekawiej.

- Jeśli chodzi o odprawy taktyczne, czy przygotowanie mentalne – był to fachowiec wysokiej klasy. Tylko te treningi…

Rozpoczynał się kolejny sezon i zależało nam na udanym starcie. Chcieliśmy dobrze wejść w ligę, by powalczyć o coś więcej niż utrzymanie.


- A ligowy byt miały zagwarantować spacery na Włodowice i woda. Logiczne.

- Treningi były tak słabe, że nawet nie ma o czym rozmawiać. A sprawy, o których wspomniałem tylko przepełniły czarę goryczy.


- Na pożegnanie trener Poros miał powiedzieć, że jedyną kompetentną osobą w klubie okazał się Maciek Rogowski.

- Rzeczywiście tak powiedział. Niezręcznie o tym mówić, lecz odchodził w atmosferze niesmaku.


- W takim razie wypada poświęcić kilka słów kierownikowi zespołu. I w zasadzie powinniśmy zrobić to wcześniej, bo Maciek jest wyjątkowym człowiekiem.

- Bez dwóch zdań. Gdybyście zadzwonili do niego z jakimkolwiek problemem w środku nocy, nie byłoby sprawy. Zrobiłby wszystko, by pomóc. Tak ma i już.

Maciek jest kimś więcej, niż kierownikiem, czy członkiem zarządu. Tworzy atmosferę, pomaga mentalnie, a poza tym jest szczery aż do bólu. Moim zdaniem pozostali członkowie zarządu nigdy nie powinni dopuścić do sytuacji, by kiedykolwiek poczuł się niekomfortowo! Wykonuje tak sumienną pracę, że niechaj sam zadecyduje o chwili odejścia z Piasta.

Muszę jeszcze dodać, że czasem odbiera telefony z tak banalnymi sprawami, że wypada usiąść i załamać ręce.

Żeby nie być gołosłownym, całkiem niedawno pisał także odwołanie w mojej sprawie, wskazując na funkcję kapitana i długoletnią grę. O innych sprawach na ogół się nie mówi, choć obowiązków ma bardzo dużo. A wyjazdy na lotnisko we Wrocławiu? Odbieranie obcokrajowców ? Sprawy urzędowe, pozwolenie na grę i tym podobne? Maciek to człowiek-orkiestra, bardzo ważna postać.


- Miło się tego słucha i trudno nie przyznać racji. Nam z kolei imponuje jego praca – cicha, sumienna, wykonywana nieco z boku.

- Wiele Maćkowi zawdzięczam, co tu zresztą powiedzieć więcej? Jest jedną z najważniejszych osób w klubie i zawsze warto o tym pamiętać. Wróć, trzeba pamiętać!


- I co niezwykle ważne – przy tym kierowniku nie grozi nam walkower z powodu niewłaściwego policzenia żółtych kartek!

- To na pewno, nie ma takiej możliwości.


- To teraz kolejna kwestia – atmosfera w zespole podczas niedawnej batalii o utrzymanie.

- Dobrze, że o nią pytacie.


- Dlaczego?

- Bo to przykry temat. Jak nietrudno się domyślić, fejsbukowe wpisy raczej nam nie pomagały, a uwagi o rzekomych interwencjach kibiców, czy szykowaniu się do motywacyjnych rozmów tylko pogłębiały frustrację. Jak nietrudno się domyślić, komentarze najczęściej uderzały w Bartka. Uwagi o niewłaściwym podejściu do treningu, czy rzekomym lenistwie należało włożyć między bajki, bo jeśli „Chaber” pracował na drugą zmianę to trenował indywidualnie. Czasem w luźnych rozmowach padały propozycje, bym odniósł się do tak zwanego hejtu i napisał parę zdań w imieniu zespołu. Ostatecznie porzuciliśmy ten pomysł, choć nie ukrywam, że przez tego typu uwagi atmosfera zdecydowanie „siadła”.

Niby to tylko czwarta liga, ale i na tym poziomie można spotkać się z opiniami „fachowców”, którzy stoją z boku i nigdy nie kopnęli piłki.


- Ustalmy dla porządku, że IV liga to już w miarę poważne granie.

- No tak, coś w tym rzeczywiście jest. Zapewniam , że jako zespół mieliśmy świadomość celu i wiedzieliśmy o co gramy. Dawno temu, jeszcze w Jeleniej Górze trener Milewski uczulał nas na pewne negatywne zjawiska. Mówił mniej więcej tak:

- Co by się nie działo, na własnym podwórku jesteście osobami publicznymi i wypada wam zachowywać się w odpowiedni sposób.

Między innymi dlatego powstrzymałem się od prowadzenia dialogu w social mediach, choć niektóre wpisy zasługiwały na szerszy komentarz.


- Kończąc watek, czy nie masz czasem wrażenia, że niektórzy przychodzą na mecze tylko po to, by cieszyć się z ewentualnych porażek?

- To niestety prawda i przyznam, że znam takie osoby. Najbardziej śmieszą komentarze ludzi, którzy nigdy nie kopnęli piłki, typowych „Januszy” znających jedynie Barcelonę, czy Lewandowskiego. Niektórzy za bardzo odkleili się od rzeczywistości, a wpisy o ewentualnym ataku na trzecią ligę też nie świadczą o zdrowym rozsądku. Ale co zrobić, pewnych rzeczy nie zmienimy.


- Przeglądamy właśnie archiwum i zatrzymaliśmy się na sezonie 2011/12.

- Wróciłem wtedy z Jeleniej Góry.


- Zgadza się. W listopadzie 2011 jeden z nas udał się do Kłodzka na mecz z Nysą. Przypominasz sobie bramkę Ziemka Cichackiego z rzutu wolnego?

- Naturalnie! Ustawił piłkę mniej więcej na 30 metrze, po czym strzelił tam, gdzie chciał.


- Dwa słowa o nim?

- Dobra lewa noga, spora inteligencja na boisku, przegląd pola. Niewykorzystany talent.


- Otóż to. Nie nadążała głowa?

- Bardziej środowisko, klimat słupeckiego blokowiska i tym podobne. Towarzystwo w którym się obracał przyśpieszyło jego piłkarską śmierć.


- Może gdyby mieszkał w Radkowie…

- I tu macie rację, bo jeśli chciałby zając się grą w piłkę automatycznie musiałby zmienić podejście do życia. Może gdyby dojrzał mentalnie do pewnych rzeczy dziś byłby w innym miejscu?


- Kto wie? Zresztą tych młodych-zdolnych nigdy w Nowej Rudzie nie brakowało.

- A Adrian Kublik w analogicznym okresie?


- Kapitalny chłopak.

- To prawda, piłkarsko był bardzo dobry.


- Ale najcieplej wspominasz Daniela Chęcińskiego.

- Bo to inna historia!


- No to słuchamy!

- Dobrze pamiętam pierwszy trening Daniela. Zima, hala w Słupcu, okres przygotowawczy. Przebieraliśmy się w szatni numer 11, a przy drzwiach usadowił się brodaty jegomość, którego kojarzyłem z ligowych boisk. Nie mogłem sobie jednak przypomnieć nazwiska, podobnie jak koledzy.

Oczywiście momentalnie uaktywniła się loża szyderców, poleciało kilka żartów i tym podobnych.

Mniej śmiesznie zrobiło się w momencie, gdy zaczęliśmy grę w popularnego dziadka. Od pierwszego dotknięcia piłki widać było ogromną jakość i wyszkolenie Chęcińskiego. Technika użytkowa, sposób poruszania i podejście do zabawowej zdawało się gry wywarły na nas ogromne wrażenie.

To był powiew czegoś nowego, jeden z nielicznych tak profesjonalnych dziadków podczas mej bytności w Piaście. Daniel był świetny, mogę mówić o nim tylko w superlatywach. Pan piłkarz.

Potrafił niemal wszystko. Technicznie wyszkolony tak, że mógłby wiązać popularne krawaty. Zresztą przypomnijcie sobie te dopieszczone podania, czy rzuty wolne w jego wykonaniu. Ligowiec pełną gębą. Wniósł do zespołu bardzo wiele, także do szatni.


- Zazębia się to ze słowami Karola Ulatowskiego, który upatrywał w Danielu lidera zespołu, kogoś kto automatycznie podniesie poziom profesjonalizmu.

- Udało się to w pełni, bo przy tak doświadczonym graczu wszyscy zaczęli dawać z siebie więcej. Każdy starał się dostosować do wyższych standardów, podnosząc przy tym umiejętności. Powtórzę – nie spotkałem wielu piłkarzy tej klasy. Pan piłkarz, bez dwóch zdań.

- A pamiętasz jeszcze początki w Piaście u Stanisława Leśniarka?

- Jak mógłbym zapomnieć? Wiele mu zawdzięczam.


- To jak postrzegasz „Stacha”?

- Czasem myślę, że kilku młodszym zawodnikom przydałby się taki trener. Chodzi mi o to specyficzne podejście i przede wszystkim charakter.


- Ale wtedy mniej więcej 80 procent młodych zrezygnowałoby z gry!

To prawda, ale zostaliby ci, którzy naprawdę chcą grać w piłkę i mają mocny charakter. Czerpałem od Leśniarka garściami, bo jak wiadomo najwięcej uwagi poświęcał obrońcom.


- Coś utkwiło w pamięci?

- No pewnie!

Pewnego razu ścigałem się z pewnym zawodnikiem. Wydawało mi się, że biegniemy jednym tempem, ale na koniec udało mu się zdobyć bramkę.

- Dlaczego nie zareagowałeś? – spytał Leśniarek.

- Trenerze, biegłem ile sił, ale nie byłem w stanie zabrać mu piłki! – odpowiedziałem, po czym usłyszałem jedną z wielu mądrych rad:

- Następnym razem wp… mu kierunek, a jak będzie głupi to nadzieje się na twój łokieć!


- Wziąłeś to sobie do serca?

- Oczywiście. I muszę przyznać, że często stosowałem się do tej rady. Gdy trafiało się na szybkiego napastnika należało szukać innych rozwiązań. W wielu meczach ten „kierunek” okazywał się przydatny, choć wiosną w potyczce z Oleśnicą trafiłem przeciwnika w … szczękę.


- Skoro był tak głupi…

Nie masz wrażenia, że akurat Leśniarek oceniany jest nie do końca sprawiedliwie?

- Coś w tym jest, bo wypomina mu się spadek do A-klasy, a zostawił w Piaście mnóstwo zdrowia. Zapominamy, że tylko on miał odwagę trenować zespół w totalnym szambie, w naprawdę smutnych czasach.


- Postrzegany jest także jako osoba z Wrocławia, wychowanek Śląska i mistrz Polski juniorów z tym klubem. To zawsze niezbędne paliwo dla kilku miejscowych fachowców, niekoniecznie życzliwych Leśniarkowi.

- „Stachu” to jeden z niewielu trenerów, który oprócz wiedzy czysto sportowej posiada charyzmę i tak zwane „jaja”. Czasem bywał ciężki w obyciu, ale dobrze wiedział jak postawić na swoim.

Nie wchodził w niepotrzebne dyskusje, a wymianę zdań kończył słowami:

- Nie i ch…!

Być może dla młodszych grup nie było to do końca korzystne, bo zmuszeni byli trenować na bocznym boisku i nie mieli wstępu na murawę. Pierwsza drużyna była jednak najważniejsza, szczególnie w niesprzyjającym okresie. Ciepło wspominam „Stacha”, był na tamte czasy prawdziwym profesjonalistą.


- A pamiętasz pojedynki z niejakim Jurkiewiczem?

- Dajcie już może spokój…

Pamiętam aż za dobrze. Pewnego razu, przed meczem z Oleśnicą trener Leśniarek standardowo przyjechał po mnie do Radkowa.

I już w aucie zaczęła się mobilizacja:

- Słuchaj, tam jest dobry napastnik, naprawdę w ch… dobry, dasz radę go przypilnować?

Skoro takie dostałem zadanie, to musiałem zrobić wszystko, by spełnić oczekiwania. Przy okazji momentalnie zacząłem sobie wyobrażać tego Jurkiewicza jako wysokiego, dobrze zbudowanego piłkarza. Niebawem przyjechaliśmy na mecz, wyszliśmy na rozgrzewkę, po czym trener pokazał mi rywala.

Przyznam, że trochę zdębiałem! Niewysoki, z nadwagą, poruszający się jakoś niezgrabnie…

- Z kim mam sobie poradzić, jeśli nie z nim! – pomyślałem.


- Znamy wynik tego meczu i nazwiska strzelców bramek…

- I może niech tak pozostanie!

Skutek tego krycia był taki, że gdy zeszliśmy na przerwę otrzymałem od „Stacha” nowe polecenie:

- Słuchaj Ernest, już go nie kryjesz! W drugiej połowie Jurkiewicza przejmie „Pańczo”!

To jedna z chwil, które pamięta się bardzo długo.


- A bywa i tak, że pewne sytuacje pamięta się już na zawsze. Choćby zderzenie z kolegą z zespołu…

- Nie wyglądało to dobrze, ale równie ciekawie zrobiło się w szpitalu. Najpierw poproszono mnie o wybór koloru nici do szycia. Z całej gamy propozycji wybrałem …różowy!

Następnie pielęgniarka spytała, czy mam dziewczynę, na co odpowiedziałem twierdząco. Żeby było jeszcze śmieszniej, kolejnego dnia przypadała pierwsza rocznica związku z moją obecną żoną!

- W takim razie przekaż jej, że jutro nie możecie się spotkać! – stwierdziła pielęgniarka.

- Ale dlaczego? – spytałem zaskoczony.

- Bo będziesz wyglądał niewyjściowo! – zakończyła dyskusję.


- Ile było tych szwów?

- Aż piętnaście!

Zapamiętałem jeszcze słowa lekarza, który doprowadzał mnie do stanu jako takiej używalności:

- Za dwa tygodnie zapraszam na zdjęcie szwów, byle nie tutaj!

- Dlaczego?- spytałem.

- Bo tyle ich naj…, że nie będę szukał!


- A jak tę niecodzienną kontuzję skomentował Leśniarek?

- Pedały, nie krzyknęli sobie!


- I jak go nie lubić?

- Myślę, że po upływie lat będzie wspominany dobrze. Ciężko zapomnieć o spadku do A-klasy, ale tych degradacji było przecież znacznie więcej. Spadaliśmy z IV ligi, by wygrać „okręgówkę”. I tak w kółko.


(Nysa - Piast, 24 października 2020 roku, fot. FB Nysy Kłodzko)

- A pamiętasz moment, w którym postanowiłeś zrezygnować z gry?

- Pamiętam i widzę, że wy także pamiętacie!

Pewnego razu, po jedynej nieobecności na treningu dyrektor Grochowski powitał mnie słowami:

- Młody, masz najwięcej pieniędzy w tym klubie, a nie trenujesz!


- Opływałeś w luksusy?

- Klub finansował mi bilet miesięczny do Radkowa. Autobus odjeżdżał bodaj o godzinie 19.07, kiedy było już dawno po treningu. Z tymi dojazdami też bywało różnie, bo niektórzy kierowcy nie chcieli honorować przejazdów przez Słupiec i potrzebna była odpowiednia adnotacja na bilecie. Było to niewątpliwym odciążeniem dla rodziców, w domu rodzinnym nikt bowiem nie miał prawa jazdy, a musiałem jakoś na te treningi dojechać.

Oprócz tego, w pewnym momencie załatwiono mi jeszcze obiady w jednej z restauracji u Czesława Kantorskiego.

Ale skoro okazało się, że zarabiam najwięcej to postanowiłem nie naciągać klubu na dodatkowe koszty. No więc już po treningu wykąpałem się, oddałem sprzęt panu Bodkowi i tyle mnie widziano.

Nie muszę chyba dodawać, że przedstawiciele Piasta szukali mnie w Radkowie i okolicach, co szło im dość opornie.


- Nie znali adresu?

- Otóż to. Nie znali adresu to po pierwsze, a po drugie specjalnie nie ułatwiałem im zadania. Widząc znajome twarze zazwyczaj przechodziłem na drugą stronę ulicy albo odwracałem głowę. Oczywiście przez przypadek.

Nie ukrywam, że wspomniane obiady bardzo mi się przysłużyły. Pół dnia spędzałem w szkole, później był trening…


- Ile można jeść kanapki…

- No właśnie, tym bardziej, że u „Stacha” trenowaliśmy bodaj cztery razy w tygodniu. Skoro jednak zarabiałem najwięcej i narażałem klub na wydatki…Było – minęło, nie ma sensu do tego wracać.


- Dziwnie to brzmi po latach, szczególnie w kontekście twego odejścia. Musi upłynąć trochę czasu nim oswoimy się z tą sytuacją.

- Trochę szkoda, ale moment jest odpowiedni.

Smutno zrobiło się zwłaszcza na zakończeniu, bo na przykład trener Druciak nie potrafił ukryć wzruszenia. A skoro już o nim wspominam, to moim skromnym zdaniem w klubie byłoby dużo gorzej gdyby go zabrakło.


- Nie wszyscy podzielają tę opinię.

- Wiem i zdaję sobie z tego sprawę. Ale Druciak to osoba szczerze oddana sprawom klubu. Jeśli wyrzucą go drzwiami, to najpewniej wróci oknem!

Pamiętajcie, że okoliczne firmy nie są skłonne do przekazywania pieniędzy, a trener zawsze potrafi wywalczyć jakieś środki.


- Musimy na sekundę przerwać, bo uśmiechamy się do siebie przeglądając wiadomości.

Właśnie otrzymaliśmy zapytanie od osoby związanej z klubem, czy potwierdzisz wersję tego – i tu pozwolimy sobie na cytat „samochwały Kupczyka”?

- To rzeczywiście ciekawe, bo niektórzy nie mają chyba swojego życia? Wersję potwierdziłem wcześniej, a jak tak dalej pójdzie to zaraz zgubimy wątek. O czym rozmawialiśmy?


- O trenerze Druciaku.

- Rzeczywiście. Bywało, że niemal zmuszał okolicznych przedsiębiorców do wyłożenia paru złotych. Pod tym względem jest niezastąpiony.


- Zgoda. Naszym zdaniem jego rola powinna ograniczać się do konkretnych obszarów, w których odnajduje się najlepiej. Powinien jednak poskromić pewne zachowania, jest w końcu osoba publiczną.

- Tu muszę się zgodzić, jest na świeczniku, tym bardziej w pozbawionych prywatności czasach. Jeśli na pewne zachowania zwracają uwagę nawet rodzice, nie jest to korzystne dla wizerunku klubu.


- Do tego zmierzamy. Obecność pewnych osób wciąż zniechęca do wchodzenia w interakcje z Piastem, stąd między innymi nasza nieobecność na gali.

- Doskonale to rozumiem. Summa summarum – tylko Druciak wie, ile wymusił i wyprosił podczas rozmów o ewentualnym wspieraniu Piasta. I jeszcze jedno – czy znacie kogoś, kto spędzałby czas w klubie od rana do nocy?


- Tym razem to my musimy się zgodzić.

A jak ocenisz angaże trenerów Malczyka, czy Fojny? Czy zatrudnianie osób z zewnątrz to właściwa droga?

- Myślę, że tak. Przy całym szacunku dla miejscowych szkoleniowców – pewna formuła chyba już się wyczerpała.

Przyjście Malczyka powinno dać pewien impuls, wiarę w to, że warto stawiać na młodych, ambitnych ludzi, którzy nieco inaczej widzą pewne rzeczy. Malczyk był bardzo dobrze przygotowany i przy tym nie obiecywał cudów. Miał świadomość pewnych ograniczeń.


- Ale nie znał piłkarzy Lecha Poznań!

- Bo to przywilej zarezerwowany dla wybranych! Dużo mówię o Malczyku, bo to świeże wspomnienia. Wyobraźcie sobie, że w przepływie emocji nawet nie pojawił się na zakończeniu, co więcej – nie wszedł do szatni po ostatnim meczu. Przeżywał to sam, na uboczu, trochę rozmawiając z moją żoną. Dopiero ostatni trening uświadomił mi, jak bardzo zeszło z niego powietrze, jak wiele stresu kosztowała go końcówka sezonu. Czuł szatnię, miał dobry kontakt z zespołem.


- Gra w Karkonoszach Jelenia Góra była naturalnym wyborem w okresie studiów?

- Nie do końca. W Radkowie mieszkał wierny kibic, który dobrze znał mojego ojca. Często się spotykali i to właśnie ojciec poinformował go o mym wyjeździe do Jeleniej.

Okazało się, że znajomy miał tam przyjaciela z dawnych lat, który z kolei znał się z prezesem Karkonoszy. I tak od słowa do słowa wszystko potoczyło się dość płynnie – pojechałem do Jeleniej Góry, spotkałem się z prezesem, a dalej jakoś poszło. Choć nie na tyle, bym mógł odczuwać pełną satysfakcję, pierwsze kilka miesięcy nie należały do najłatwiejszych i często siadałem na ławce.


- Ale zdążyłeś udzielić wywiadu.

- No tak, to akurat pamiętam.


- Nasz będzie dłuższy, bo rozmawiamy już niemal dwie godziny!

- I czuję, że moglibyśmy rozmawiać przez całą noc, a tematów na pewno by nie zabrakło.


- I my tak uważamy. To jeszcze mniej przyjemny temat, dotyczący wydarzeń z meczu z rezerwami Miedzi.

Jak po latach postrzegasz tę sytuację?

- Jako nic przyjemnego. Wraz z Danielem Horką ochranialiśmy sędziów przed atakiem kibiców, a w pewnym momencie Daniel znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze…

Ten incydent siedział w nim długo. Zabolał na tyle, że rozważał odejście z klubu. Cała ta sytuacja była po pierwsze zupełnie niepotrzebna, a po drugie - przykra.


- Pokusisz się o wskazanie ulubionego trenera?

- Trochę ich w Nowej Rudzie przeżyłem.


- Łącznie z trenerem Porosem!

- Też prawda, ale o nim powiedziałem już chyba wszystko.

Jeśli chodzi o tworzenie atmosfery zdecydowanie stawiam na Malczyka. Pod względem profesjonalizmu i korzystania z nowinek nieoceniony był Karol Ulatowski.

Swoje atuty posiadał też Przemysław Achrem. I oczywiście nie możemy zapominać o Leśniarku.


- A Adam Łydkowski?

- Obejmował zespół będąc na początku trenerskiej drogi, wchodząc do zawodu. Inna rzecz, że współpraca układała się bardzo dobrze, wyniki też broniły trenera.


- Ale niespodziewanie zastąpił go Ulatowski.

- I muszę przyznać, że było to trochę poniżej pasa. Oficjalną wersją była ponoć zła atmosfera w zespole, co było wierutną bzdurą. Odnosiliśmy wrażenie, że zarząd czekał na dogodny moment, by podziękować Łydkowskiemu. Choć w dłuższej perspektywie zyskaliśmy pod względem piłkarskim, takie postawienie sprawy trochę nas rozczarowało.


- Jakie widzisz perspektywy przed Piastem?

- Będzie ciężko. Reorganizacja sprawia, że walka o zachowanie bytu będzie cięższa niż zwykle.

Z perspektywy byłego już zawodnika uważam, że nie obejdzie się bez wzmocnień z zewnątrz. Mamy co prawda kilku utalentowanych juniorów, ale obawiam się, że w kolejnym sezonie braknie czasu na eksperymenty. Spójrzcie zresztą na rundę wiosenną. Kiedy wdrażać młodych i rzucać ich na głęboką wodę, gdy w oczy zagląda widmo spadku z ligi? Oby wszystko ułożyło się pomyślnie.

Trzymam kciuki za kolegów, życzę Piastowi jak najlepiej.

- Ostatnie słowo należy do ciebie…

- Ciężko powiedzieć coś sensownego, zresztą mój punkt widzenia jest dość specyficzny. Ze względu na przywiązanie do noworudzkich barw nigdy nie rozważałem przejścia do innego klubu, nawet za o wiele większe pieniądze. Przeżyłem tu wiele i zawsze miło będę wspominał okres gry w Nowej Rudzie. I to będzie chyba tyle.

A wam pozostaje spisać moje wynurzenia, mam tylko nadzieję, że nie powiedziałem niczego kontrowersyjnego…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz