piątek, 18 listopada 2022

PIAST BYŁ ZESPOŁEM Z POTENCJAŁEM

Urodzony w Szczecinie Władysław Szaryński to postać doskonale znana w polskim futbolu.

Największe sukcesy święcił w Górniku Zabrze, z którym dwukrotnie zdobywał tytuł mistrza Polski i trzykrotnie sięgał po krajowy puchar. Wystąpił również w finale Pucharu Zdobywców Pucharów przeciwko Manchesterowi City.

Równie piękna kartę zapisał Szaryński w Zagłębiu Sosnowiec (dwa triumfy w Pucharze Polski).

O fenomenie zabrzańskiego Górnika i udanej karierze opowiadał w rozmowie z Sebastianem :

https://sport.tvp.pl/49968245/kim-jest-wladyslaw-szarynski-historia-pilkarza-ktory-odnosil-sukcesy-z-gornikiem


Z kolei podczas niedawnej wizyty w Sosnowcu skupiliśmy uwagę na okresie noworudzkim i pracy szkoleniowej w Piaście w sezonie 1988/89.

Korzystając z okazji pragniemy podziękować trenerowi Wiesławowi Brai za życzliwość i nieustanną gotowość pomocy. Dziękujemy również władzom klubu za pamiątki przekazane Władysławowi Szaryńskiemu.

Zapraszamy do lektury.


Piast Nowa Ruda – Kronika : - Pamięta pan pierwsze wrażenia po przyjeździe do Nowej Rudy?

Władysław Szaryński : - Dość dobrze. Odebrałem Nową Rudę jako małe, spokojne miasteczko.


- I trudno nie przyznać racji. Ale w barażowym meczu w Jastrzębiu o spokoju mowy być nie mogło...

Władysław Szaryński (WS): - Tak rzeczywiście było, bo pojawiłem się na tym meczu. Spotkanie miało raczej wyrównany przebieg, choć muszę przyznać, że wasz bramkarz nie miał wtedy najlepszego dnia…

Wiesław Braja (asystent Władysława Szaryńskiego w sezonie 1988/89 - WB) : – Słowa Władysława nie oddają do końca tego, co się wówczas wydarzyło. Bramkę, którą straciliśmy w Jastrzębiu będę pamiętał do końca życia! Nawet dziś, po trzydziestu latach widzę tę kozłującą piłkę i Kretka, nieudolnie klękającego na kolanie.


- Rozmawialiśmy o tym spotkaniu dziesiątki razy, a wciąż powracają emocje!

WB - Bo to cały czas wraca, nie da się tego opisać słowami…


- Jeśli dobrze rozumiemy, wizyta pana Władysława w Jastrzębiu nie była przypadkowa?

WS - Nie, pojechałem na ten mecz z przeświadczeniem, że zostanę nowym opiekunem Piasta.

WB: - A tuż po zakończeniu spotkania nastąpiło oficjalne ogłoszenie tej decyzji.


- A kto zadzwonił pierwszy?

WS - Dyrektor klubu, pan Stadnicki. Byłem wtedy wolny, odpoczywałem po odejściu ze Stali Stalowa Wola.

Stadnicki przedstawił propozycję przejęcia zespołu, a ja wyraziłem wstępne zainteresowanie. Dalej wszystko potoczyło się dość sprawnie, bowiem dwa dni później wsiadłem do pociągu i przyjechałem do Nowej Rudy.


- Załóżmy, że barażowy pojedynek w Jastrzębiu potoczyłby się po myśli Piasta. Czy w przypadku awansu do nastąpiłaby zmiana trenera?

WS - Trudno mi powiedzieć, bo nie znałem szczegółów.

WB: - A mnie się wydaje, że w tym temacie panowała konspiracyjna cisza. Świętej pamięci Erwin też niewiele mówił o swych planach, poza tym - jak doskonale wiecie, współpracy z Wojtyłką nie wspominam najlepiej. Nie znałem jego planów odnośnie przyszłości. Być może zdecydował brak awansu, a być może uznano, że nadszedł odpowiedni moment na zmianę szkoleniowca? Nie mnie oceniać.


- Osiągnięcia Władysława Szaryńskiego – piłkarza były doskonale znane. Początki pracy trenerskiej również obfitowały w sukcesy, bo tak należy ocenić awans do ekstraklasy ze Stalą Stalowa Wola w sezonie 1986/87.

WS - Niemniej, z chwilą objęcia Piasta nie odczuwałem specjalnej presji, nie było też większych nacisków. Działacze wymagali, bym odpowiednio przegotował zespół, a ja starałem się wykonywać pracę jak najlepiej.

Przychodziłem do was z jednym celem – żeby zespół grał jak najlepiej. Tak zresztą było w każdym zespole, który prowadziłem.


- W Nowej Rudzie zastał pan jednak trochę rozbitą grupę.

WS - To prawda, już na początku zauważyłem przygnębienie u niektórych piłkarzy. I jeśli mam być szczery, to wcale się nie dziwiłem. Ci chłopcy mieli przecież swoje marzenia, a gra w ekstraklasie jawiła się jako ich spełnienie.


- Pamięta pan jeszcze noworudzki adres?

WS - Mieszkałem na monolitach na Osiedlu Wojska Polskiego w Słupcu.

WB - W 10 bloku.

(Nierozłączni wtedy i dzisiaj: Wiesław Braja i Władysław Szaryński)

- Dobra pamięć!

WS - W Nowej Rudzie pojawiłem się z rodziną. Gdybym przyjechał sam, to zapewne zamieszkałbym w hotelu, podobnie zresztą jak mój poprzednik. Sprawy mieszkaniowe załatwiono szybko i sprawnie, a mnie pozostawało zabrać się do roboty. Zdawałem sobie sprawę z potencjału zespołu, przejmowałem przecież drużynę, która do ostatniej chwili walczyła o awans do elity. I jak pokazał czas, runda jesienna sezonu 1988/89 potwierdziła te spostrzeżenia.


- Ale początki do najłatwiejszych nie należały.

WS - To prawda. Po porażce w Wodzisławiu jeden z działaczy głośno wyrażał swe niezadowolenie.

- Słabo to wygląda, oj, słabo (…) - mówił.

Za porażkę odpowiadałem ja, bo nigdy nie szukałem tanich usprawiedliwień.

Podświadomie czułem jednak, że wspólna praca zacznie w końcu przynosić efekty. I jak pokazała dalsza część rundy jesiennej – zespół potrzebował czasu na złapanie odpowiedniego rytmu. Ale gdy już zaskoczyliśmy to zaczęliśmy skrzętnie gromadzić punkty i seryjnie wygrywać.


- Ma pan rację, bo wkrótce nastąpiła seria 8 spotkań bez porażki, przerwana dopiero w Bytomiu.

WS - I jak pewnie się panowie domyślają, od razu zmieniła się retoryka u władz klubu. Nastroje zmieniły się diametralnie. Po jednym z wyjazdowych spotkań przejeżdżaliśmy w okolicy jednego ze składów węgla.

- Niech pan w końcu przestanie wygrywać, bo będziemy musieli to wszystko sprzedać! – usłyszałem.


- Porozmawiajmy o personaliach.

U progu sezonu 1988/89 pojawiło się kilka nowych twarzy. I tak, Opuszewicz, Kodzis czy Szymański gwarantowali odpowiedni, drugoligowy poziom. Z podobnymi nadziejami witano duet z Pogoni Szczecin – Sokołowskiego i Prokopowicza, ale akurat oni dołączyli nieco później: Sokołowski jeszcze w rundzie jesiennej, po zakończeniu gry przez Ryszarda Rosiaka, a Prokopowicz w zimie.

WS – Wszystko się zgadza. I skoro już o tym, to muszę powiedzieć, że byłem bardzo zadowolony z postawy Opuszewicza. Z reguły nie miałem szczęścia do bramkarzy, w kilka prowadzonych przeze mnie zespołach nie należeli oni do silnych punktów. Taki Stanisław Karwat w Stali Stalowa Wola to jeden przykładów potwierdzających moje słowa.


- To interesujące, bo Karwat znajdował się w orbicie zainteresowań selekcjonera Łazarka, poza tym z powodzeniem występował w II lidze francuskiej.

WS - Ale zachowywał się niczym bramkarz reprezentacji, a w meczach ligowych wypadał przeciętnie! Stalowa Wola była zresztą specyficznym miejscem, obiegowa wieść głosiła, że „wiocha” weszła do ligi… W przypadku awansu Piasta opinie byłyby podobne.


- Z pewnością.

WS - No właśnie. Wracając do Opuszewicza, zachowałem o nim jak najlepsze zdanie. Ale o ile mnie pamięć nie myli, w rundzie wiosennej bronił trochę słabiej. Gorsza forma wynikała z problemów natury zdrowotnej, bo dokuczał mu ból nerek. W tamtych czasach ciągłe rzucanie się do piłki w błocie często kończyło się uszczerbkiem na zdrowiu wśród bramkarzy.

WB - A pamiętasz mecz w Pszowie, przegrany 0:2? Zawinił jedną z bramek, „wypluł” piłkę przed siebie wprost pod nogi nadbiegającego piłkarza Górnika.

W rundzie rewanżowej dopadły go komplikacje z nerkami, trudno się dziwić, skoro musiał trenować w mokrych, ciężkich dresach. W tamtych latach było to zmorą dla bramkarzy.


- Był to panów ostatni mecz…

WS - To prawda.

WB - Uważam, że działacze podjęli zbyt pochopną decyzję. Gdyby udało nam się dokończyć sezon i wspólnie przystąpić do baraży ze Stalą Stocznia, to druga liga zagościłaby w Nowej Rudzie na dłużej.


- Na kolejne dwa, trzy sezony?

WB - Tak. Uważam, że mniej więcej do momentu, w którym upadła kopalnia.


- Skoro wspominamy mecz z Górnikiem Pszów, warto odnieść się do pojedynku z rundy jesiennej.

WS - Wygraliśmy 2:0 po bramkach Andrzeja Świerczyńskiego.


- Zgadza się.

WS - Był to również dzień otwarcia nowego stadionu, na którym piłkarze nie za bardzo lubili grać.

WB - Boisko na Górniczej nie było naszym atutem. Przyczyna tego stanu tkwiła w kiepskiej nawierzchni. Pierwotnie wyłożono wprawdzie odpowiednią warstwę humusu, ale przez kolejne dwa miesiące oczekiwano na pojawienie się rolek z trawą. W tym czasie pogoda płatała figle, a padający deszcz zniwelował tę warstwę. Skutki było fatalne, bo przy słonecznej aurze grało się na twardej, przypominającej beton nawierzchni, a przy deszczu … wystawały kamienie. Na dodatek tam niemal zawsze wiało! Wiatr hulał w najlepsze, niezależnie od pory roku.

Górnicza był chybioną inwestycją, a własne boisko nie było naszym atutem. Nie dziwiłem się zawodnikom, zgłaszającym chęć powrotu na Sportową.


(Redaktorskie skalpy na wieki)

- W nowy stadion zainwestowano jednak spore środki.

WS - I dlatego ta nieszczęsna Górnicza była forsowana przez władze klubu, czemu zresztą trudno się dziwić.

Niechęć do gry na nowym stadionie miała pewien wpływ na słabsze wyniki, choć byłoby to uproszczeniem. Na ogólnie rozczarowujący bilans złożyły się też inne rzeczy.


- To znaczy?

WS - Krótko przed rozpoczęciem rundy wiosennej działacze przekazali mi krótką, lecz bardzo wymowną wiadomość.


- Mianowicie?

WS - Powiedzieli wprost – jest krucho z finansami…


- Krótką, lecz bardzo wymowną.

WS - No właśnie. Byłem w wielu klubach i muszę panom powiedzieć, że takie postawienie sprawy zawsze oznaczało jedno. „Krucho z finansami” to pewnego rodzaju ukryty przekaz, sygnał, że nie dzieje się dobrze. Po relatywnie dobrym początku rundy wiosennej przyszły gorsze wyniki.

- Na nas nie możecie liczyć! – mówili działacze. Pojawiły się kłopoty podobne do tych, jakie napotkałem swego czasu w okresie pracy w Rakowie Częstochowa.


- Jakiego rodzaju były to kłopoty? Dotyczyły opóźnień w wypłatach?

WS - Nie, pensje płacono regularnie. Problemy zaczynały się w momencie ewentualnego wypłacania premii meczowych, a te przecież były ustalone.


- Czy w klubie rzeczywiście zaczynało brakować pieniędzy?

WB - W moim odczuciu była to asekuracja ze strony działaczy. Przecież nawet w przypadku awansu do ekstraklasy dodatkowe środki na pewno by się znalazły. A wracając do sedna, nie możemy jeszcze zapominać o kontuzji Bogdana Marchewki.


- Tak, w 3 kolejce spotkań. Był to daleki wyjazd do Bydgoszczy zakończony remisem 0:0.

WS - Straciliśmy wtedy Bogusia, któremu rywal złamał nogę po brutalnym faulu.

WB - A przecież doskonale wiadomo ile znaczył Marchewka dla tej drużyny!


- W międzyczasie doszedł Jerzy Sokołowski.

WS - I początkowo stanowił solidne wzmocnienie.


- Ponoć to właśnie Sokołowski psuł atmosferę w zespole?

WB - Być może dobrze się maskował, bo o pewnych sprawach zwyczajnie nie wiedzieliśmy.


- I jeszcze w Szczecinie marzył o czerwonym polonezie…

WS - Być może, ale tak jak powiedział Wiesiu – nie o wszystkim wiedzieliśmy. Przychodził do nas jako rutynowany piłkarz, początkowo grał dobrze, ale później wszystko zaczęło się sypać.


- Według Karola Ulatowskiego, pewnego razu Sokołowski miał powiedzieć wprost : - To ja powinienem rządzić tym zespołem, a nie Marchewka!

WS - Wszystko możliwe…

Co do Marchewki, po kontuzji nie był już sobą.


- Pan Bogdan uważa podobnie.

WS - Grał słabiej, czemu trudno się dziwić. Ciężko się odbudować po złamanej nodze.


- Mimo wszystko 3 miejsce po rundzie jesiennej odebrano jako sukces.

WS - Tak, zespół okrzepł i graliśmy coraz lepiej. Natomiast w rundzie rewanżowej działy się różne rzeczy. Zdarzały się także mecze, które z perspektywy ławki rezerwowych wyglądały dziwnie.


- Sugeruje pan, że nie wszyscy grali do jednej bramki?

WS - No właśnie…


- Zatrzymajmy się więc przy tym wątku. Zgadujemy, że chodzi o mecz ze Stilonem Gorzów?

WS - Między innymi. Pierwotnie miał się on odbyć w innym terminie, ale został przełożony. Graliśmy za Górniczej, w środku tygodnia. A jeśli miałbym odnieść się do panów przypuszczeń, to muszę niestety przyznać rację. Ten tok rozumowania jest słuszny, bo trochę się wtedy zdenerwowałem.


- O wyniku zadecydowała bramka z 11. minuty, gdy wychodzący do dośrodkowania po rzucie rożnym Opuszewicz minął się z piłką.

WS - Wszystko się zgadza, ale warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Pomiędzy wysokimi Durajem i Białczakiem pojawił się przecież malutki Twardygrosz i jakby nic zdobył bramkę dla gości… Zresztą , jeśli miałbym być do końca szczery, to w innych meczach też bywało różnie.

WB - To oczywiście prawda, ale będę upierał się przy stwierdzeniu, że reorganizacja ligi była skrajną głupotą. Kto to widział by zespół z 7 miejsca spadał do niższej klasy?


- Pomysł okazał się na tyle pozbawiony sensu, że już w sezonie 1991/92 powrócono do sytemu z dwoma grupami drugiej ligi!

WS - Pech Piasta polegał na tym, że tylko miejsce w czołówce gwarantowało utrzymanie. Moim zdaniem całą tę reorganizację można było przeprowadzić inaczej, stopniowo… Może gdyby po każdym sezonie spadały dwie drużyny więcej, to efekty takich działań byłyby bardziej korzystne dla związku? Dziś to tylko gdybanie, choć akurat ten drobny szczegół zadecydował o przyszłości klubu z Nowej Rudy.


- Tymczasem przed arcyważnym meczem z Zagłębiem Lubin uciął pan sobie niespodziewaną pogawędkę z trenerem gości.

WS - Był to ważny mecz dla układu tabeli. Na jesieni był remis 0:0, choć przy odrobinie szczęścia mogliśmy w Lubinie wygrać. Faworyzowane Zagłębie przyjeżdżało do Nowej Rudy świadome siły naszego zespołu. Wiedzieli, gdzie jadą i zapewne nastawiali się na ciężką walkę.

Tymczasem końcowy wynik przeczył wydarzeniom na murawie. Graliśmy dobrze, lecz arbiter główny zdawał się nie zauważać fauli popełnianych przez graczy gości.

Nie podyktował przynajmniej dwóch ewidentnych karnych dla Piasta, ale nie miał oporów w podobnych sytuacjach, gdy stroną atakująca było Zagłębie…

Ostatecznie skończyło się rozczarowującym 1:3.


- Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem piłkarzy Piasta odwiedził w szatni Ryszard Najsznerski.

WS - Było to prestiżowe spotkanie. Dyrektor podkreślał rangę meczu i mobilizował zespół. Również dla niego był to ważny pojedynek.


- No dobrze, a wspomniana rozmowa ze Stanisławem Świerkiem? Nawiasem mówiąc, świętej już pamięci.

WS - Była dość zaskakująca, by nie powiedzieć dziwna.

W pewnej chwili wyszedłem z szatni i idąc korytarzem zastałem trenera Świerka pijącego kawę.

Wydawał się nadzwyczaj opanowany, nie przejawiał żadnego zdenerwowania. Pewność siebie Świerka podkreślały rzucone w moim kierunku słowa:

- Władziu, czym się tak denerwujesz?

Nie chciałbym oczywiście niczego sugerować, ale przebieg spotkania dał mi do myślenia. A propos, kto sędziował ten mecz?


- Sędzia Piotrowski.

WS - Już kojarzę. Z Warszawy.


- A mecz we Wrocławiu ze Ślęzą sędziował Michał Listkiewicz. To akurat w ramach ciekawostki.

WS - Tam z kolei był bezbramkowy remis, choć przy odrobinie szczęścia mogliśmy pokusić się o wygraną.

WB - A ja przez cały czas mam na uwadze zimowe przygotowania i ten nieszczęsny turniej Białej Piłki.

Nasza współpraca układała się znakomicie, ale udział w tym turnieju był początkiem końca. Szkoda, że tak się to potoczyło, sami widzicie, że nawet po upływie lat rozumiemy się z Władziem niemalże bez słów. Miło wspominam ten okres, czułem się doceniany i traktowany poważnie.


- Wspomniany turniej był decyzją polityczną. Takie to były czasy.

WS - Podobnych słów użył dyrektor Stadnicki. Po latach trudno nie przyznać mu racji, czasy były takie, a nie inne, a kopalniane rywalizacje dotyczyły nie tylko ilości wydobywanego węgla. Tylko, że z punktu widzenia szkoleniowego była to jedna wielka katastrofa! Nie mogło być inaczej, skoro część zawodników trenowała na miejscu, w Radkowie, z kolei inna grupa jechała do Wałbrzycha na turniej. Brakowało płynności, sumiennie wykonanej ciężkiej pracy, a całe przygotowania zostały zachwiane.


- Koniec końców trudno nie zauważyć, że degradacja była jednym z większych absurdów w dziejach klubu.

Paradoks to chyba odpowiednie słowo?

WS - Ogromny paradoks. Nie spodziewałem się, że tak się to wszystko potoczy. Powiem więcej, nawet po odejściu z Nowej Rudy nie przypuszczałem, że Piast opuści szeregi drugoligowców! Wynik dwumeczu ze Stalą Stocznia Szczecin był dla mnie szokiem.


- Tym większym, że gracze Stali raczej nie kwapili się do awansu.

WB - To prawda, chodziły przecież słuchy o różnych propozycjach z ich strony.


- Na przykład o kolacji w pewnej miejscowości finansowanej przez działaczy Piasta…

WB - Między innymi. Nie chcieli tego awansu, zresztą wycofali się z drugiej ligi po rozegraniu 25. kolejek.

Absurdalna sytuacja.


- Dantejskie sceny działy się również w rewanżowym meczu w Szczecinie. Opowieści o słynnej czarnej teczce, czy kuriozalnym przebiegu drugiej połowy przeszły do legendy…

WB - I pomyśleć, że degradacja spotkała zespół o zdecydowanie wyższych umiejętnościach od Stali Stocznia! Ciężko w to uwierzyć.


- W Nowej Rudzie mówi się, że Szaryński miał autorytet, ale był za spokojny. A ponoć czasem należało uderzyć pięścią w stół !

WS - Czasami mi się zdarzało! Choćby po tym feralnym meczu ze Stilonem. Nie mogłem zrozumieć, że niektórzy zawodnicy o ustalonej w Nowej Rudzie renomie zaprezentowali się niczym sabotażyści… Cóż, dawne to dzieje, było – minęło.

Ale nawet po upływie lat mogę zaświadczyć, że zawsze sumiennie podchodziłem do swych obowiązków.

WB - O spadku zadecydowało mnóstwo czynników – zaburzone przygotowania, napięty terminarz w rundzie wiosennej, brak sił i inne, nie do końca nadające się do opisania sprawy. Powolny upadek Piasta zbiegł się z coraz gorszą kondycją kopalni. A gdy zamknięto kopalnię węgla, to zaczęło umierać miasto…

(Niezwykle udany dzień - dziękujemy Panie Trenerze!)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz